wtorek, 11 listopada 2025

"Córka" T.M. Logan (egz. rec.)


Wkurzone kobiety w średnim wieku wprawiają wielu mężczyzn w zakłopotanie. Nie wiedzą, jak się z nimi obejść”.

Mogłabym zacząć narzekaniem, że kiedyś były czasy, teraz nie ma czasów. Kiedyś książki rozkręcały się powoli, dziś mogą przebodźcować pędzącą na łeb na szyję akcją. Przynajmniej te pisane pod współczesnego czytelnika, by nie rzec: pod trendy. Jednym nie pozwalają się oderwać nawet na moment, drugich mogą znużyć ciągłym zwodzeniem i rzucaniem (nierzadko fałszywych) tropów. Jakie były moje wrażenia?

To historia o tym, że matka jedzie odebrać córkę z akademika. Na miejscu dowiaduje się, że ta zrezygnowała ze studiów, wyprowadziła się i ślad po niej zaginął. Lauren zgłasza sprawę na policję, ale ma wrażenie, że poszukiwania Evie nie będą dla przedstawicieli władzy priorytetem. Postanawia więc szukać jej samodzielnie. Do akcji włącza się syn Lucas, z którym wyrusza w podróż od punktu A do punktu B, udaje się do punktu C, odwiedza punkt D... Po drodze dowiadujemy się, że relację matki z córką zdecydowanie można określić jako „to skomplikowane”. Retrospekcje z perspektywy Evie też co nieco rozjaśniają – choć może bardziej pasowałoby tu „sugerują”. Tak więc sugerują, że już wiemy, o co chodzi.

T.M. Logan rzuca okruszki, które skłaniają do tworzenia kolejnych wersji tego, co spotkało nastolatkę. Łapałam się na tym, że nie wierzę nikomu, każde miejsce wygląda podejrzanie, każdy jest zamieszany albo chce coś ukryć. Z czasem robiło się to trochę męczące, bo nie było przerwy na oddech. Tu przeganiają i chcą wzywać ochronę, tam dobijają się do drzwi i podrzucają tajemniczą kopertę, za chwilę dzwonią i grożą, mają żądania, nagle pojawia się on, okazuje się, że ona, ten znika, tamten wraca... Rollercoaster emocji (jak dla mnie bardziej betoniarka), a w tle histeryczne: „Nie informujmy policji!”

Przy czytaniu łatwo wpaść w tryb „jeszcze jeden rozdział”. Jeśli nie większość, to dużo ich kończy się cliffhangerem, a do tego są krótkie. Im bardziej skupiam się na fabule, tym więcej dziur w niej widzę, ale podczas czytania miałam jedynie przebłyski. „Eee, durne to, ale nie ma czasu analizować, lecimy dalej”. Od chwili, gdy Lauren dociera na kampus, akcja wciąż i wciąż przyspiesza. Lubię wciągające historie, ale ta mnie zmęczyła. Czułam się jak ktoś wyssany z energii i szturchany kijkiem. Tylko czekałam, aż zza winkla wyskoczy małpa waląca w talerze, a za nią huczna parada rodem z amerykańskich filmów. Im bliżej końca, tym bardziej byłam znieczulona i chciałam się po prostu dowiedzieć, o co w tym chodzi. Co za dużo, to i świnia nie zje.

Nie brzmi zachęcająco, ale nie uważam „Córki” za złą książkę. Wręcz przeciwnie – jestem pewna, że wielu osobom przypadnie do gustu. Jeśli nie lubicie zbędnych opisów i brutalności, chcecie czytać, zagryzając palce, może to opcja właśnie dla Was. Ja z rozkoszą wyciszę się przy „Pieśni ziemi” lub innej książce pachnącej mchem i drzewami. Ewentualnie wyjdę na zewnątrz i poszukam jakiejś brzózki, żeby się do niej przytulić.

Za egzemplarz do recenzji bardzo dziękuję wydawnictwu Bukowy Las.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz