Dark cowboy romance BDSM z dużą różnicą wieku – to nie miało szansy mi się spodobać. Czemu się zgłosiłam? Z ciekawości. Gdyby książka była napisana dobrze, oceniłabym ją pozytywnie, mimo niechęci do age gap i relacji uległa – dominujący. Tyle że „Sovereign” wypalił mi w mózgu sporo pikseli. Zdiagnozowałam u siebie zespół Tourette'a, bruksizm i przyspieszoną menopauzę. Zadręczałam otoczenie cytatami, żeby nie cierpieć w samotności. Dzieliłam się frustracją, a teraz, po skończeniu, czuję się jak koń po westernie. Oni pewnie też.
Kto mnie zna, ten wie, że trzykrotnie próbowałam napisać erotyk. Za każdym razem wychodziło coś innego, a za ostatnim powstał nowy gatunek – literatura piękna, ale brudna. Miałam sporo pomysłów na scenki i... zero fabuły. „Obudził ją palec” (w nocnym pociągu), ale co dalej? Nawet w pornosie przydałaby się jakaś historia. Skupiłam się, opracowałam koncept, a finalnie moja opowieść w 4 miesiące zdobyła 100 tysięcy wyświetleń na Wattpadzie i wycisnęła sporo łez. Po co o tym wspominam? Bo odnoszę wrażenie, że Raya Morris Edwards miała podobny plan. Chciała napisać erotyk. Zamarzyła jej się „książka dla każdej, która kiedykolwiek pragnęła, by gorący kowboj dał jej klapsa i nazwał ją dobrą dziewczynką”. Problemem jest to, że nie umiała sensownie połączyć scen seksu.
Nie jestem fanką BDSM. Nie rozumiem tego, ale nie muszę; jeśli obie strony się zgadzają, kim jestem, żeby krytykować? Najwyżej przekartkuję zbliżenia. Niestety „Sovereign” to opowieść, w której nic się nie klei, a gdyby omijać scenki, zostałoby może kilkanaście stron. Zarówno Keira, zwana później Rudzikiem, jak i Gerard mieli trudną przeszłość, ale szybko przestała mnie obchodzić. Pisarka zgasiła moje zainteresowanie, zalała je seksem, aż zatonęło. Jej żądza wstawiania kolejnych i kolejnych nieznośnie rozbudowanych opisów zniesmaczała i nużyła. Co za dużo, to i świnia nie zje.
Nadmiar seksu to główny zarzut, jaki mam do tej książki. Ja naprawdę rozumiem, pani Edwards ślini się na widok kowbojów. Wielkich, muskularnych, wytatuowanych kowbojów z benisem gigantem, którego widać w spodniach, nawet kiedy nie stoi na baczność. Ogarniam, załapałam, nie trzeba się nad tym tak – nomen omen – spuszczać. Niemniej włączał mi się bruksizm, kiedy kolejny raz czytałam, że Keira jest przemoczona, bo Gerard <wpisz cokolwiek>.
Gerard na nią popatrzył.
Plusk! Przemoczona.
Gerard się do niej odezwał.
Plusk! Przemoczona.
Gerard...
Plusk!
Keira jest wilgotna, mokra, ale najczęściej przemoczona. Prócz tego nie ma charakteru, nawet śladowej osobowości. Jest absolutnie żadna. Nie pierwszy raz w erotyku spotykam bohaterkę totalnie nijaką, mdłą i bezbarwną, ale tu wchodzimy na wyższy poziom. To cipka na dwóch nogach, potrzebna autorce wyłącznie do scen seksu. Można bez trudu zastąpić ją kawałkiem kartonu z dziurą w strategicznym miejscu i nikt się nie zorientuje. Jeszcze lepsza byłaby dmuchana lala z odpowiednio pojemnymi otworami. Bo, pamiętajmy, Gerard ma benisa wielkiego jak taran.
Czemu ja tyle o seksie, a wcale o fabule? Bo fabuła to seks. Poza tym została napisana na kolanie tylko po to, żeby wepchnąć Keirę do domu Gerarda i przystąpić do scen seksu. Podczas czytania złapałam się na pewnej myśli. Gdyby bohaterka była zwolenniczką konwencjonalnego współżycia, to wszystko, co Sovereign z nią/jej robił, byłoby torturami. Coniedzielne pranie po dupsku, kajdanki i obroża, chłostanie po piersiach, kazanie chodzić na czworakach, plucie do ust, zwracanie się do niego „panie”... Na szczęście – cóż za zbieg okoliczności! – Keira akurat fantazjowała o klapsach, łapaniu za szyję i ostrym dymaniu. Czego by nie zażądał, ona plusk!
Język tej książki jest wulgarny i prostacki. Niekiedy wpada w infantylność („Wykorzystuje moje podniecenie, zataczając kręgi wokół mojego wrażliwego pączka”), a niekiedy rodem z porno historyjek pisanych przez napaleńców („O kur.a, twoja piz.a jest idealna”). Widać to zwłaszcza w rozdziałach z perspektywy Gerarda. Zakładam, że miało mu dodać +100 do męskości, a wyszło żenująco.
Zapowiadało się na historię dwójki ludzi związanych specyficznym kontraktem. On będzie ją chronił przed szwagrami, którzy chcą przejąć jej ranczo, ona zostanie jego uległą. Mogło być ciekawie – i pikantnie dla fanek/ów BDSM. Tymczasem pisarka skleiła na ślinie (żeby nie rzec inaczej) toksyczną opowieść o dziewczynie, która została seksualną niewolnicą sąsiada, bo nie miała innego wyjścia. Męża zadeptały krowy, farma spłonęła, jak nie znajdzie opiekuna, to zginie. Szczęśliwym trafem opiekun czekał za płotem. Nieziemsko przystojny, wielki i silny, z taaakim kutangiem! Wystarczyło jedno spojrzenie i PLUSK! Tak się dziewoja napaliła, że jeszcze przed podpisaniem kontraktu dała mu się przetaranić jego wielkim taranem. Potem żyli długo i szczęśliwie, między jednym a drugim praniem po dupsku. Coś tam się po drodze podziało, ale kogo to obchodzi.
Gdyby „Sovereign” miał jakiekolwiek sensowne podstawy, przymknęłabym oko. Nie cieszyłabym się jak Keira z kajdanek ani obróżki, nie płonęłabym smagana rózgą, nie dochodziłabym raz za razem, przyduszana, poniżana, bita, zmuszana do czołgania się z kapeluszem w zębach. Nie moja bajka, ale przymknęłabym oko. Autorka szczytuje na samą myśl o kowbojach – okej, co kto lubi. Ale nie przymknę oczu na opowieść o dziewczynie, która szukała pomocy, a otrzymała do podpisania kontrakt BDSM. Nie obchodzi mnie, że jej się to podoba, a Gerard finalnie się zakochuje. Pomijam już, że to kolejny przykład książki, gdzie bohaterowie (a raczej pisarka) mylą pożądanie z miłością.
Podsumowując, Raya Morris Edwards oferuje czytelniczkom tragicznie napisany twór, stworzony tylko dlatego, że chciała pofantazjować o wielkim kowboju. Spodoba się (wyłącznie) miłośniczkom relacji, w której bohaterka jest dominowana. Innym grozi nadmierne przesuszenie okolic intymnych. I odruch wymiotny na widok kowboja. O okładce polskiego wydania nawet nie mówię, bo – jak skwitowałby Zbigniew Stonoga – szkoda strzępić ryja. Osobo, która na to wpadłaś, pójdziesz prosto do piekła.
Egzemplarz otrzymałam od wydawnictwa.
Pani kochana, co tu się dzieje? Takie książki omijam szerokim łukiem, moje zdanie o tzw. dark romansach znasz, ale mam wrażenie, że ta powieść bije wszelkie rekordy idiotyzmu. Co to w ogóle za język? "Przemoczona" brzmi idiotycznie, "doprowadzanie pi... do ruiny" też. Ciekawe czy w oryginale też to brzmi tak cringe'owo. No i okładka to skandal, jak można w taką uroczą grafikę ubrać opowieść o przemocowej relacji i seksach co sekundę. Liczę, że takie szmiry w końcu znikną z rynku, bo ile można.
OdpowiedzUsuńTej okładki nie mogę przeboleć. Gołe klaty chyba wyszły z mody, a przynajmniej nie widzę ich już tak często, ale tutaj zagraniczna pasuje idealnie. Gerard ma wytatuowaną (wielką) klatę, ma tego byka. No i jest taaaaki seksowny!!! blink blink blink!
UsuńAle ja naprawdę oceniłabym to pozytywnie, gdyby nie było... właśnie takie. Zastanawiałam się nad oceną na LC i nie byłam w stanie znaleźć ani jednej zalety. Ani jednej rzeczy, która by mi się podobała. Poza okładką, ale przez to, że jest taka ładna, wnerwia mnie jeszcze bardziej. Bo zakłamuje i wprowadza w błąd.
Czyli co, jak kowboj to musi mieć wytatuowanego byka? Bardzo sprytne ze strony autorki :P Wierzę, że tu nie ma nic pozytywnego, ciary żenady przechodzą na samą myśl o tej powieści.
UsuńNo bo to taki męski facet, taki ultra samiec, że samczejszy już nie może być. Ma na klacie czaszkę byka, gdyby miał np. pieska preriowego, nie byłoby tak samczo. Jestem więcej niż pewna, że autorka przy pisaniu była tak samo "przemoczona" jak Keira.
UsuńUff, uff i jeszcze raz uff!! Co za szczęście, że się nie zgłosiłam a coś mi kołatało po łbie, ale coś mnie tknęło i na szczęście sobie odpuściłam :)
OdpowiedzUsuńRecenzja super! Jak zwykle w punkt i ze swobodą, której "zazdraszczam" ;P
Miałabyś naprawdę... eee... interesującą lekturę ;D Zawdzięczam jej kilka nowych siwych włosów.
UsuńEeee, zdecydowanie nie!
OdpowiedzUsuńP.
Nie będę polemizować ani namawiać ;)
UsuńNawiasem mówiąc, gdybym nie grzebała teraz na blogu, te komentarze utknęłyby w spamie. Taka dygresja ;)
Jeszcze raz, żeby wybrzmiało:
OdpowiedzUsuńZDECYDOWANE NIE!!! takim kowbojom.
Z uszanowaniem,
P.
Paniała.
UsuńJuż za pierwszym razem ;)