Książka o ludziach czytających książki – co tu mogło się nie udać? Cóż, pretensje mam tylko do siebie, bo wypożyczyłam „Klub...”, skuszona słodką, miłą dla oczu okładką. Opis też wiódł na manowce, że o blurbie nie wspomnę. Nastawiłam się na spokojną, uroczą obyczajówkę, która skradnie serce każdego mola książkowego. Zakładałam, że będzie sielsko anielsko, samotni znajdą drugie połówki lub przyjaźń, w międzyczasie orbitując wokół bibliotecznych regałów. Poczytam, westchnę, uśmiechnę się. I wiecie, po części tak było. Ale tylko po części.
Choć bohaterów tu bez liku, na pierwszy plan wysuwa się dwójka ludzi, których dzieli wszystko, od narodowości, przez wiek, po problemy. Aleisha to nastolatka, która pracuje w bibliotece jakby za karę, a Mukesh to wdowiec, który nie może znieść pustki w mieszkaniu. Przychodzi oddać książkę żony i tak zaczyna się ta nietypowa znajomość. Po drodze pojawiają się nowi bohaterowie, jedni na chwilę, inni na dłużej. Nie zapominajmy też o liście „Na wypadek, gdyby okazały się potrzebne”. Osiem tytułów książek, osiem magicznych składników, a może osiem kroków? Lista, która ma być znaleziona we właściwym momencie przez właściwe osoby. Kto ją stworzył? I czemu podrzucił w tych miejscach tym ludziom?
Brzmi naprawdę fajnie, zwłaszcza dla kogoś, kto kocha książki. Tyle że podczas czytania przypomniałam sobie, czemu tyle razy udawałam ślepą i głuchą, gdy dostrzegałam sygnały męskiego zainteresowania. Czułam się jak podczas spotkania z dobrym, ułożonym, miłym, grzecznym, niemiłosiernie nudnym chłopcem, któremu bardzo zależy. Nie cierpię bad boyów, ale nie miałabym najmniejszego problemu ze spławieniem takiego. Za to złamać serduszko dobremu chłopcu z oczami jak u sarenki? Wiłabym się jak robak na haczyku, więc wolałam unikać tego za wszelką cenę. Podobnie miałam przy „Klubie...”. Taki kochany, taki o książkach, i biblioteka w nim jest, i opowiadanie sobie nawzajem o tym, co się właśnie przeczytało... No to dlaczego mi się nie podoba?
(Dlaczego nie chcesz się ze mną umówić?)
Mniej więcej za połową stwierdziłam, że pasuję, bo nabawię się zastoju czytelniczego. Dobrze być miłą dla miłych ludzi (czy miłych książek), ale o swój komfort też trzeba dbać. Można wysłuchać samotnego człowieka na przystanku, ale kiedy nadjedzie twój autobus, to wsiadasz i tyle. „Klub czytelniczy dla samotnych serc” miał powędrować z powrotem do biblioteki, doczytany ledwo do połowy. Ja, mól książkowy marzący o olbrzymiej domowej bibliotece, fantazjujący o rozpakowywaniu kolejnych pudeł z książkami, nie kupiłam tej książkowej propagandy. Nie kupiłam idei, że książki wyleczą wszystkich ze wszystkiego.
Już odkładałam, ale zerknęłam na zakończenie i mina mi zrzedła. Cofnęłam się do porzuconego miejsca, żeby czytać dalej i... Ja się nie zgadzam! Tak się nie robi! Nie traktuje się tak czytelników! To już wolę, żeby było nierealnie, sielsko i nudno. Żeby mi wtłaczano miłość do książek, aż się wylewa uszami. Poczułam się, jakbym chodziła po puszystym dywanie i nadepnęła na coś ostrego. Tak się nie robi! (głosem Pudziana)
Nie wiem, co myśleć. Widzę zamysł, doceniam koncept, ale nie jestem pewna, czy trafia do mnie sposób, w jaki Sara Nisha Adams opowiedziała tę historię. W pozytywnych opiniach powtarza się, że to cosy książka, otula jak kocyk, jest ciepła i daje nadzieję. W negatywnych – że nudzi, wmawia, że wystarczy pokochać czytanie, a życie stanie się lepsze. Dla mnie to coś kanciastego owinięte miękkim. Parafrazując, chcesz się otulić jak kocykiem, a tylko się poobijasz.
To taki kocyk z kolcami kaktusa :)
OdpowiedzUsuńSpecyficzna akupunktura ;)
UsuńNo teraz to jestem ciekawa zakończenia, ale nie całej książki! Nie znoszę tego stwierdzenia 'otula jak kocyk', a już zwłaszcza jak od słodkości i naiwności w fabule mi się ulewa.. A niestety najczęściej książki o księgarniach / bibliotekach to niespełniony mokry sen każdej książkary i kończy się no.. nijak..
OdpowiedzUsuńTo nawet nie kwestia zakończenia, tylko poprowadzenia bardzo poważnego wątku tak... nie wiem nawet, jak to ująć. No rąbnął mnie między oczy, kompletnie z zaskoczenia.
UsuńMam jedną czy dwie "kocykowe" książki i naprawdę je lubię, ale chyba jest coś na rzeczy z tym zasłodzeniem. Zęby mogą powypadać ;)