niedziela, 25 września 2022

"Carrie" Stephen King

To dlatego wszyscy zaczęli się śmiać. Nie mogliśmy się powstrzymać. To była jedna z tych sytuacji, kiedy człowiek albo się śmieje, albo dostaje obłędu. Carrie od tak dawna była pośmiewiskiem, dlatego wszyscy czuliśmy, że dziś wieczór uczestniczymy w czymś specjalnym. Widzieliśmy, jak nieszczęśliwa, pogardzana istota staje się na powrót człowiekiem, i ja przynajmniej dziękowałam za to Bogu. A potem stało się to. Ta okropność”.

Carrie, pierwsze dziecko Stephena Kinga. Brzydkie kaczątko niekochane przez ojca. Tonące w kompleksach, wyszydzane, gnębione na dziesiątki sposobów. Ta najchudsza, najbardziej oskubana kurka zepchnięta na dół hierarchii i z zapałem dziobana przez pozostałe; budząca chęć gnębienia samym swoim istnieniem. Wiele takich nastoletnich Carrie przekracza próg szkoły z karabinem w ręku, żeby zemścić się za lata upokorzeń. W wielu młodych ludziach pewnego dnia coś pęka. Stwierdzają, że nie wytrzymają ani jednej drwiny więcej, ani jednego szyderczego śmiechu. W przypadku Carrie ten moment miał miejsce na szkolnym balu. Zapisał się w historii Chamberlain jako Noc Zagłady.

Trudno silić się na oryginalność przy poruszaniu tematu książki, która ma prawie pięćdziesiąt lat i osiągnęła tak olbrzymi sukces. Zacznę nieco przekornie. Może się mylę, ale sądzę, że nie miałaby zbytnich szans na sukces, gdyby wydano ją teraz. Główne zarzuty, na jakie natrafiałam w opiniach, dotyczą braku akcji i szeroko rozumianej nudy. Debiut Kinga ewidentnie nie wpisuje się w dzisiejsze standardy modnych tytułów. Co prawda fani klimatycznych dzieł (książek, filmów, muzyki etc.) nie odpłynęli do Valinoru, ale nie zmienia to faktu, że współcześnie musi być prosto, szybko, a najlepiej krwawo – jeśli mówimy o kryminałach czy horrorach. Choć w „Carrie” krwi nie brakuje, na akcję właściwą przyjdzie poczekać. Przez większość czasu autor przygotowuje na nią czytelników, budując klimat grozy. I robi to perfekcyjnie. Można wręcz fizycznie poczuć, jak rośnie napięcie, atmosfera gęstnieje, a w powietrzu słychać ciche trzaski ładunków elektrycznych. Nie tylko dlatego, że bohaterka ma zdolności telekinetyczne. Twórca krąży wokół tematu, podrzucając a to fragmenty książki „Nadejście cienia”, opisującej historię tragedii, a to artykuły z regionalnych gazet, a to urywki raportu Komisji Śledczej Stanu Maine. Dzięki temu wiemy, że stało się coś strasznego, coś, co miało siłę bomby atomowej.

Miasto sprawia wrażenie, jakby czekało na własną śmierć. Powiedzieć, że Chamberlain nigdy już nie będzie takie samo, to zbyt mało. Bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że nigdy już nie będzie Chamberlain”.

Carrie” zaklasyfikowano jako horror, ale nie widzę w niej potworów, których można by się spodziewać w książkach z tej kategorii. Potworami są tutaj ludzie – rówieśnicy nękanej nastolatki, otoczenie, wreszcie matka. Osoba, która powinna kochać swoje dziecko, a zamiast tego próbuje je indoktrynować, wpędzać w poczucie winy i wstyd za chęć bycia człowiekiem. Za „grzech” dojrzewania, za zmieniające się ciało, za budzące się hormony, czyli wszystko to, co jest najzupełniej normalne. To Margaret i jej religijny obłęd przerażały mnie najbardziej. Szczególnie że tacy ludzie naprawdę istnieją. Nie trzeba długo szukać, żeby natknąć się na podobnych do niej fanatyków. Może nie aż tak skrajnych, ale chorobliwie skupionych na cielesności. Dopatrują się „grzechu” w pożądaniu, a w samym seksie widzą brud, skalanie, hańbę czy cokolwiek w tym stylu. Można by wzruszyć ramionami, ale zwykle mają dzieci. Bardzo im współczuję, zwłaszcza że nie zawsze mogą liczyć na szczęście i wyrwać się spod wpływu rodziców. Niektórzy już do śmierci wegetują z wizją piekła nad głową i poczuciem, że są grzeszni, brudni, bezwartościowi. Tylko dlatego, że chcieliby cieszyć się życiem, a nie umartwiać.

Za każdym razem, kiedy wracam do „Carrie”, natrafiam na coś nowego. Nie jest idealna, znajdzie się wiele lepszych dzieł Króla – bardziej rozbudowanych, mrożących krew w żyłach czy zwyczajnie ciekawszych. Nie każde jednak porusza mnie tak mocno jak historia dziewczyny, która chciała być po prostu akceptowana. Zamiast tego otrzymywała wyzwiska i śmiech, a w domu, łagodnie mówiąc, nie mogła liczyć na ciepło i wsparcie. Kiedy myślała, że jej los się odmienił, że wreszcie zacznie żyć, okrutnie z niej zakpiono. To była kropla, która przelała czarę.

Dla wielu ludzi – głównie mężczyzn – nie było w tym nic dziwnego, że poprosiłam Tommy'ego, żeby zabrał Carrie na wiosenny bal. Dziwiło ich raczej, że Tommy się zgodził, co świadczy o tym, że mężczyźni nie spodziewają się zbyt wiele altruizmu po innych przedstawicielach swojej płci”.

38 komentarzy:

  1. Mam podobne odczucia w stosunku do tej książki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taka niby prosta, króciutka książka, a tyle przemyśleń może dzięki niej powstać w głowie.

      Usuń
  2. Mam sentyment do tej powieści

    OdpowiedzUsuń
  3. Książki nie czytałam, ale znam ekranizacje - te chyba dobrze oddają to, o czym mówisz - że największymi potworami są ludzie - rówieśnicy i matka głównej bohaterki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż przykro się je ogląda, przynajmniej do momentu balu.

      Usuń
  4. Dzięki za przypomnienie tej książki Kinga :) Mam w planach jej przeczytanie i ciągle to odkładam, zapominam, a jest to przecież powieść tego autora, chyba z gatunku tych, które najbardziej lubię, czyli skupionych na wątkach obyczajowych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, na wątek obyczajowy autor położył największy nacisk. Już po tej pierwszej, mizernej objętościowo (w porównaniu do jego kolejnych książek) było widać, że umie pisać :)

      Usuń
  5. Czytałam tą książkę wiele lat temu i chyba dzięki Tobie znowu po nią sięgnę, bo w sumie miałabym ochotę.

    OdpowiedzUsuń
  6. Trzymam się od dzieł Kinga z daleka - zupełnie nie mój typ literatury (chociaż czasami ciekawi mnie, jak on pisze).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na tę ciekawość jest jedno proste rozwiązanie ;) King napisał też kilka nie-horrorów, więc możesz kiedyś spróbować. Choćby z "Zieloną Milą" czy "Skazanymi na Shawshank". Bardzo polecam, choć rozumiem awersję do gatunku. Albo się lubi, albo nie :)

      Usuń
  7. jestem fanką książki i filmu. Jest jednak w książce jednak olbrzymia moc, chyba po prostu bardziej mi działa na wyobraźnię!
    okularnicawkapciach.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
  8. King? Szanuję ;>

    P.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie czytałam. Czyli jest to książka o przemocy w szkole i o zemście osoby, która nie wytrzymała prześladowań... A te artykuły z gazet i fragmenty raportu nie nudziły Cię? Rozumiem, że z jednej strony tworzyły klimat, zapowiadały coś strasznego, z drugiej takie wstawki mogą nużyć, jeśli jest ich zbyt dużo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie nie, wręcz przeciwnie. Przy czym trzeba pamiętać, że ja jestem kingofilką :) Uwielbiam jego dygresje i całe to obudowywanie tematu. Niektórych to nudzi, co było widać choćby po recenzjach.

      Usuń
  10. Mnie się właśnie najbardziej zawsze podobały te starsze dzieła Kinga. Carrie wywołała u mnie dużo emocji, nawet chętnie bym do niej kiedyś wróciła. Tak, największymi potworami są ludzie i autor świetnie to ukazał.
    Sama niestety znam przypadek córki takiej psychicznej matki. Dziewczyna dorastała w ciągłym poczuciu winy, lęku, niewiedzy, że aż przerażające się do wydawało na te czasy. Dopiero na studiach zaczęła sobie uświadamiać, co jest przyczyną jej problemów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że w końcu udało jej się uwolnić - i fizycznie i (przede wszystkim) psychicznie.

      Usuń
  11. Muszę przyznać, że lubię tę książkę i w sumie jestem zadziwiona, że King debiutował właśnie taką historią, a nie opowieścią o wampirach, demonach czy innych bestiach. A może właśnie nie powinnam się dziwić, bo przecież twórczość Kinga ma wiele odcieni. W każdym razie czytałam, widziałam też obie ekranizacje i nie mam się do czego przyczepić. Chociaż nie, jedną rzecz znalazłam. Zaskakuje mnie altruizm bohaterki, która namawia swojego chłopaka, żeby poszedł na imprezę z Carrie. Wydaje mi się, że skoro rówieśnicy byli dla niej podli to i tutaj nie powinno być wyjątku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A do mnie nawet trafiła ta jej przemiana. W książce przewijało się kilka razy, że ona gdzieś tam podskórnie czuła coś w rodzaju frustracji, że ma być jak wycięta z szablonu, bo otoczenie tego od niej oczekuje. Może scena w łaźni była czymś w stylu zapalnika. Może w końcu coś się w niej przebudziło?

      Usuń
    2. Możliwe, że tak. Jestem w stanie zaakceptować takie wyjaśnienie :) W każdym razie dziewczyna chciała dobrze, a wyszło niezbyt ciekawie. Nie z jej winy oczywiście. Tak sobie jeszcze myślę, że dzisiaj przemoc zadawana przez rówieśników jest tak powszechna, że chyba taka historia już nie szokuje. Oczywiście czytanie o scenie w łazience jest bardzo niekomfortowe, ale obawiam się, że w rzeczywistości dzieją się jeszcze gorsze rzeczy.

      Usuń
    3. Też tak myślę. Gdybym miała dziecko, chyba zdecydowałabym się na nauczanie domowe. Edukacja leży w gruzach, nauczyciele mają związane ręce, a nawet nie ma komu się poskarżyć (to właśnie u nas króluje słynna Basia, cesarzowa kuratorium).

      Usuń
    4. Szkoła to kolejny temat rzeka. Moja teściowa jest nauczycielką w szkole średniej i to, co ona opowiada to woła o pomstę do nieba. Pełno papierologii, zrzucanie na nauczycieli dodatkowych obowiązków, roszczeniowi rodzice i mała pensja. Ona akurat idzie za rok na emeryturę, ale sama mówi, że nie dziwi się, że młodzi ludzie nie chcą pracować w szkołach. Z drugiej strony są jeszcze okrutni rówieśnicy właśnie. Nie chciałabym chodzić teraz do szkoły ani zmagać się z decyzją gdzie posłać dziecko i czy nie wybrać właśnie nauczania domowego.

      Usuń
    5. Podziwiam ją, że daje radę. Ja pewnie nie wytrzymałabym nawet tego roku. Mam kurs pedagogiczny na koncie, ale teraz nie poszłabym uczyć za żadne pieniądze. No chyba że do prywatnej szkoły, takiej z europejskimi certyfikatami. Widziałam taką chyba we Wrocławiu i byłam zachwycona. Ale czesne jeży włos na głowie...

      "Za moich czasów" ;) też dokuczali dzieciakom, ale chyba mniej. A może po prostu żyłam w bańce. Kiedyś kolega z liceum napisał, że bardzo źle wspomina te czasy, bo go dręczyli. Wybałuszyłam oczy przy czytaniu, bo dla mnie liceum było najpiękniejszym okresem życia. No bańka jak nic.

      Usuń
  12. Właśnie już nie daje rady i odlicza miesiące do emerytury. Też się dziwię, że tyle wytrzymała, bo mnie również nikt nie namówiłby do uczenia w szkole.

    Lubiłam czasy szkolne, ale na pewno nie nazwałabym ich najpiękniejszym okresem życia. Nie powiedziałabym, że byłam prześladowana albo gnębiona, ale na każdym etapie edukacji (poza studiami) miałam moment, w którym jakieś dzieciaki mi dokuczały. Nawet w liceum musiałam mierzyć się z takim jednym bucem, który z premedytacją niszczył moje rzeczy. Jak chodziłam do LO to telefony były już na porządku dziennym, ale na szczęście bez dostępu do internetu. Ominęły mnie te wszystkie afery związane z hejtem w sieci i z tego się bardzo cieszę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze się znajdzie jakiś pajac, który chce się popisać przed kolegami albo po prostu dokuczać, bo tak :/ Dobrze, że większość (przynajmniej mam taką nadzieję) z tego wyrasta.

      Mocno współczuję dzisiejszym dzieciakom. Wszystko pakują do sieci i wystarczy, że się skrzykną, a kogoś dojadą. A kiedy pomyślę, jak bardzo, ale to bardzo nie działa dziecięca psychiatria, aż mnie ściska. Znikąd pomocy.

      Usuń
    2. Też mam nadzieję, że większość z tego wyrasta, chociaż 18 lat to już moim zdaniem wiek, w którym takie szczeniackie zagrywki powinny ludziom wyparować z głów. Niestety, jeśli dzieci nie mają oparcia w rodzicach to zostają same. Psychiatria leży, pedagodzy w szkołach to chyba też wyjątek, więc faktycznie znikąd pomocy.

      Usuń
    3. Psychiatria, nauczyciele, kuratorium, wszelkiego typu poradnie psychologiczne, telefony zaufania...

      Sama nie wiem, od czego powinno się zacząć naprawianie tego systemu. Może od zaorania i opracowania od nowa? Niby szkoła nie jest od wychowywania, ale jednak nie zawsze można liczyć na rodziców. W sensie na to, że przekażą dziecku odpowiednie wartości (nauczą wrażliwości na krzywdę innych, empatii etc.). Czasem po prostu to dziecko im się zdarzyło :/

      Usuń
    4. Też nie wiem od czego powinno się naprawić system. Może od porządnych pensji dla nauczycieli, pedagogów i psychologów? Tak, żeby te zawody były konkurencyjne, żeby można było wybierać spośród naprawdę dobrych kandydatów, a nie tych, którzy zgodzą się pracować za 3 tysiące.

      Usuń
    5. To byłby bardzo dobry początek. Szkoda tylko, że żaden rząd nie był tym nigdy na poważnie zainteresowany. Dziś to chyba naprawdę wszystko jest do zaorania.

      Usuń
    6. Też tak uważam. Bardzo to przykre i niesprawiedliwe i upokarzające dla osób wykonujących te zawody, które naprawdę się starają i zależy im, żeby zrobić dla młodzieży coś dobrego, pomóc, przekazać wiedzę.

      Usuń
    7. To chyba jeden z najbardziej poniżanych zawodów. "Obyś cudze dzieci uczył" - dopiero niedawno tak naprawdę zrozumiałam, że to brzmi jak klątwa :/

      Usuń
    8. Absolutnie się zgadzam. Niestety :(

      Usuń
    9. Co tu więcej dodawać :(

      Usuń