Podczas czytania literatury japońskiej zawsze towarzyszy mi to samo przedziwne uczucie. Tylko przy niej, przy żadnej innej. To smutek, melancholia, wrażenie, że czytam o czymś, co było tak dawno, że przeminęło już wszystko, nawet emocje. To poczucie wyobcowania i totalnego niezrozumienia bohaterów, bardzo niekomfortowe i uciskające. Na ostatniej stronie łapię się na myśli, że (znowu) nie polubiłam żadnej z poznanych osób. Z żadną nie chciałabym porozmawiać dłużej niż kilka minut, a na pewno nie umówiłabym się na kawę. Nie wiem, czy to kwestia różnic kulturowych, czy chodzi o coś jeszcze.
Z tym zbiorem było identycznie. W opisie możemy wyczytać, że „Grobowa cisza, żałobny zgiełk” to powieść szkatułkowa. Historia B zaczyna się w historii A, a kończy, zahaczając o historię C. Nazwałabym to powieścią łańcuszkową i to nieźle poplątaną, bo niektóre ogniwa stykają się z jeszcze wcześniejszymi. Razem tworzą przedziwną rzeczywistość, w której znajdziemy trupa nie w szafie, a w lodówce, urodzinowy tort dla zmarłego, chomika, który zdechł, i tygrysa, który umarł. Szukałam u autorki pozytywnych uczuć, szczęśliwej miłości, przyjaźni, poprawnych więzi rodzinnych, a znalazłam jedynie oschłość, egoizm, wyrachowanie i problemy psychiczne. Nieestetyczną, zdziwaczałą starość i egoistyczną młodość. Nienapisane książki i nieudane pomysły na życie.
Styl Yoko Ogawa jest oszczędny. Nie natkniemy się w nim na kwieciste porównania, nie ma tu zbędnych słów. Zdania stoją w schludnych rządkach niczym japońskie uczennice na szkolnym apelu. Mają wyprasowane mundurki i ulizane grzywki, a na twarzach grzeczne/sztuczne uśmiechy jak porcelanowe lalki. Zero życia, namiętności, energii do czegokolwiek.
Powtarzając za twórczynią, jej dzieło to „historia jedenastoletniej żałoby”. Doceniam je i szanuję, ale czytanie nie sprawiło mi przyjemności. Wywołało niesmak, dyskomfort, poirytowanie, przygnębienie i poczucie, jakbym wylądowała na innej planecie. Nie rozumiem bohaterów, czuję się obco w ich świecie i nie chcę do niego wracać. Polecić jak najbardziej mogę, ale nie sądzę, żeby zrobiło się Wam ciepło na serduszku.
Widzę, że obie skręciłyśmy w stronę literatury azjatyckiej, bo ja mam za sobą lekturę koreańskiej książki "Witajcie w księgarni Hyunam-Dong", o której do końca nie wiem co myśleć :) Jeśli chodzi o literaturę japońską to czytałam chyba 2 albo 3 książki Murakamiego i na tym moja znajomość się kończy, bo jakoś nie porwały mnie te dzieła, więc niewiele mogę powiedzieć. Co do Ogawy natomiast to miałam zamiar kiedyś sięgnąć po jej książki, bo ostatnio zrobiło się o nich głośno i już widzę, że będę musiała się odpowiednio nastawić. Nie żałujesz lektury mimo tego dyskomfortu i przygnębienia?
OdpowiedzUsuńTo u mnie z Murakamim skończyło się na jednym tytule. Nie trafił do mnie kompletnie. A ten drugi, który podałaś, zaraz wyszukam w sieci :)
Usuń"Grobowa cisza..." chodziła za mną dość długo, ale wiecznie była wypożyczona. Kiedy wybrałam się do biblioteki i łaziłam między regałami bez celu, rzuciła mi się w oczy i złapałam ją bez wahania. Nie żałuję, bo to było naprawdę ciekawe doświadczenie. Ale jednocześnie dziwne i przykre. Kolejny raz przy czytaniu zastanawiałam się, czy tam nikt nikogo nie kocha, nie przytula, nie ma czułości, nie ma przyjaźni? Tylko ten podły, zimny, oschły świat?
Chcę kiedyś zrobić jeszcze jakieś podejście do Murakamiego, bo czytałam go bardzo dawno temu i może teraz inaczej spojrzałabym na jego twórczość, ale na tamten czas szału nie było. Zbieram się powoli do napisania paru słów o tej koreańskiej książce, ale ostatnio więcej czytam niż jestem w stanie zanotować :)
UsuńW takim razie nie rezygnuję z zamiaru przeczytania "Grobowej ciszy...", bo mimo wszystko chcę się przekonać jakie wrażenie na mnie zrobi. Mam wrażenie, że do nas docierają te japońskie książki takie właśnie specyficzne, a być może polubilibyśmy się np. z literaturą gatunkową z Japonii. Bo nie wierzę, że mają tylko same takie smutne, "uduchowione" pozycje. Myślę, że jednak w naszym pojęciu może tak być, że te relacje są dziwne. Przeżyłam szok jak dowiedziałam się, że japońskie małżeństwa to w zasadzie opierają się na tym, że facet wychodzi z domu i długo siedzi w pracy. Jak przechodzi na emeryturę to żona jest zadziwiona, że musi dzielić dom z jakimś prawie człowiekiem. Przynajmniej kiedyś tak było w wielu przypadkach, może teraz to też się zmienia. Mnie szokuje służalczość w pracy panująca i w Japonii, i w Korei, przyzwolenie na mobbing i te drineczki z szefami po pracy. Ohyda.
To będę czekać na recenzję, bo te na LC są bardzo podzielone. I mnie zaintrygowały :)
UsuńApropos literatury gatunkowej... Mam trzy książki Natsuo Kirino. Niby kryminały, ale też dziwne, specyficzne i miałam po nich takie same odczucia - baardzo nie chciałabym żyć w takim świecie. Kojarzę, że czytałaś "Groteskę" i chyba coś jeszcze. Mam nadzieję, że jest właśnie tak, jak piszesz i w japońskiej literaturze są też pozytywne tony, nie tylko te zimne i suche. Póki co się na te pozytywne nie natknęłam i na razie mam chyba dosyć eksperymentów. W kolejce do czekania jest u mnie "Kot w Tokio", ale z tego, co znalazłam w sieci, to angielski pisarz niemieckiego pochodzenia. Nie Japończyk, więc może nie będzie ponuro ;)
Ta książka z księgarnią w tytule nie jest jakaś szałowa i absolutnie rozumiem, dlaczego ludzi nudzi, ale ma też w sobie to coś, co sprawia, że chcę więcej tego typu literatury poznać :)
UsuńCzytałam książki Kirino i podobały mi się, dobrze pamiętasz :) Już za sam tytuł chętnie bym taką książkę przygarnęła, a jeśli autor jest z Europy to może szybciej się dogadamy :) Mnie ciągnie do azjatyckich książek, więc pewnie co jakiś czas jakaś wpadnie.
Z jednej strony, mnie też się podobały, ale miały tę specyficzną ciężką atmosferę i jeszcze do żadnej nie wróciłam. Z drugiej strony, podczas przeglądania wszystkich książek pod kątem ewentualnej sprzedaży/oddania do biblioteki/oddania gdziekolwiek nawet nie brałam pod uwagę, żeby ruszać Kirino ;) To chyba jednak o czymś świadczy :)
UsuńMam tak samo, też zostawiłam jej książki, mimo że ostatnio robię dość ostrą selekcję i oddaję sporo tych przeczytanych :) Ale o wracaniu do nich też nie myślałam.
UsuńWychodzi na to, że to dobre, ponure książki, z którymi nie chce się rozstawać, a jednocześnie nie chce do nich wracać. Dziwne połączenie ;)
UsuńTak, myślę, że bardzo dobrze to podsumowałaś :)
Usuń:)
UsuńPS. Niejednokrotnie tak "treściwą" odpowiedź z automatu wrzucało mi do spamu. Mam nadzieję, że teraz nie wrzuci. Zaraz się okaże :)
Tym razem przeszło :)
UsuńTak. Chociaż parę razy systemowi się ulało i już opublikowane komentarze wróciły do spamu. Nie mam pojęcia jak :D
UsuńLiteratura japońska jest dość specyficzna. Mało książek od nich chwyta mnie za serce.
OdpowiedzUsuńNiewiele takich książek czytałam, ale niestety (póki co) o żadnej nie mogłabym tak powiedzieć. Wszystkie wywołują to samo nieprzyjemne uczucie :/
UsuńCzytałam jakiś czas temu, nie zachwyciła mnie - ale ja nie lubię ani opowiadań (bo jednak miałam poczucie, że to bardziej opowiadania niż powieść szkatułkowa), ani takiego rodzaju niepokoju, jaki proponuje ta lektura. Aczkolwiek niektóre teksty zrobiły na mnie pozytywne wrażenie, a inne były ciekawe literacko. Więc to chyba właśnie kwestia tego, że to tytuł skierowany do dość konkretnego odbiorcy.
OdpowiedzUsuńEgzaktli! Niepokój! Tyle emocji przytoczyłam, a o najbardziej oczywistym nie pomyślałam! Czułam niesamowity niepokój i tak mi z tym było niewyraźnie...
UsuńSuper wpis i myślę, że będę do Ciebie często wpadać :) Zapraszam też do mnie :) Omówiłam ciekawy temat - borowina - czarne złoto
OdpowiedzUsuńTaktyczna kropka.
UsuńNie od wszystkich książek musi się robić ciepło na serduszku. Mimo wszystko czuję się zachęcona i zainteresowana tytułem. Coś mnie tu przyciąga, nie do końca jeszcze jestem pewna co :P
OdpowiedzUsuńMagic, jak by to powiedział Jaś Fasola ;)
UsuńWydaje mi się, że literatura japońska w Polsce nie jest rozpowszechniana. Pracuje w bibliotece i na półkach japońskich autorów nie ma. No poza Haruki Marukami. Sama nie czytałam żadnej książki japońskiego autora.
OdpowiedzUsuńPrzy najbliższej wizycie w mojej filii zerknę na półki z książkami z tej strony świata. Zakładam, że jakieś są. Chociaż jedna :) Ale tak czy siak myślę, że masz sporo racji. Murakami się przyjął, a reszta... jakoś nie bardzo.
Usuń