poniedziałek, 9 września 2024

"Stanie się coś złego" Jakub Bączykowski (egz. rec.)

 „Nalałem kieliszek wina, ale niechcący opróżniłem całą butelkę za jednym zamachem”.

Nie było łatwo. Przez długi czas czytanie tej książki przypominało kierowanie przez Bofura ślepym trolem w „Bitwie pięciu armii”. Jesteś krasnoludem i siedzisz na olbrzymie, który wymierza ciosy bez ładu i składu. Tak właśnie było ze mną, kiedy tkwiłam w głowie głównego bohatera. Bardzo chciałam z niej uciec, a musiałam odczuwać emocje i poznawać myśli Pawła. Bofurowi zdecydowanie lepiej szło manewrowanie. Ja pewnie podcięłabym trolowi nogi, a gdyby padł, toby mnie przygniótł.

Zacznę jednak od innej strony. W sierpniu miała miejsce premiera drugiego tomu serii „Podlasie”. Korzystając z okazji, wydawnictwo postanowiło przypomnieć czytelnikom tom pierwszy. Tym sposobem znalazłam się w gronie osób, które mogły się zapoznać się z książką „Stanie się coś złego”. Była to podróż do rejonu, który przez lata pragnęłam odwiedzić. Wyprawa bez wątpienia pełna wrażeń, choć suto podlewana czerwonym cabernetem. Jak by to rzekła Beatka, przez większość czasu Paweł był ululany.

Kim jest nasz wiecznie pijany lub skacowany bohater? To warszawski (a raczej konstanciński) gej, który budzi się po andrzejkowej imprezie z urwanym filmem. Wszyscy prócz brata i bratowej wyjechali, bo łagodnie mówiąc, narozrabiał. Oni również wyjeżdżają, niczego mu nie wyjaśniając. I tak delikwent zostaje sam w chatce w środku podlaskiego lasu. No, prawie sam – jest z nim pies. Poza Rózią towarzyszą mu stany lękowe, tęsknota za chłopakiem i rosnące przygnębienie. Niezbyt dobre połączenie, zwłaszcza gdy dodamy do tego poważny problem alkoholowy i kumulację dziwnych wydarzeń.

Paweł jest męczący, a zatem i czytanie o jego perypetiach męczy. Nie znaczy to absolutnie, że książka jest kiepska. Wręcz przeciwnie. Po prostu brakowało mi czasem cierpliwości, kiedy łoił kolejną butelkę i bezskutecznie zbierał siły do pracy. Spora część fabuły to jego zastanawianie się, czy coś dzieje się naprawdę, czy tylko mu się wydaje. Poszedł tam i przyszedł. Pojechał do sklepu i z powrotem. Uciekł, ale wrócił, bo zapomniał kluczy. Dosypmy do tej mieszanki złego na wskroś myśliwego (tak, to pleonazm, ale tutaj mamy zwyrola do potęgi entej), który chce zrobić z regionu największy kurnik w kraju. Dodajmy bohatera, który wszystkiego się boi, nad głową wisi mu deadline, a do tego podziobała go sowa. No powiedzieć, że chłop ma pecha, to nic nie powiedzieć.

Przyznam, że przystąpiłam do lektury z uprzedzeniami. Para gejów z Warszawy jedzie na Podlasie i zaczynają się problemy. Od razu wymyśliłam resztę historii rodem ze „Shreka” – wieśniacy, pochodnie, te klimaty. To łączy mnie z Pawłem, bo on też przywiózł ze sobą sporo uprzedzeń. Początkowo kpił ze wszystkiego, włącznie z lokalsami. Tymczasem okazało się, że kłopoty miały źródło zupełnie gdzie indziej.

Jeżeli chodzi o minusy, znalazłam parę miejsc, które umknęły paniom od korekty. Nic wielkiego, ot, gdzieś omsknęła się linijka dialogu, gdzieś przykleiła się pauza. Sama wiem, ile razy sprawdzałam własny tekst i zawsze wyszukałam jakiegoś babola. Rozumiem, że na potrzeby fabuły bohater musiał pozostać w chacie, ale nie kupiłam powodów. Trzy razy miał okazję uciec i nie skorzystał, a kolejne wymówki były coraz głupsze. Koronę wręczam tej, że bezpieczniejszy będzie w lesie niż w domu.

Co do plusów, kiedy Paweł był w stanie zobaczyć coś więcej niż kieliszek, podziwiałam jego oczami piękno podlaskiej przyrody. Sarny, łosie, pejzaże – wszystko zostało opisane bardzo plastycznie. Z łatwością wyobrażałam sobie te sceny. Ba, wręcz czułam zapachy mokrej ziemi, lasu i powietrza. Prócz tego autor wplótł w swoją opowieść nieco humoru. Rozbawił mnie gąsior, który potrącił dziewczynę, chociaż było mi głupio, że się z tego śmieję.

Podsumowując, była to specyficzna, wciągająco-męcząca podróż. Jakub Bączykowski napisał ją zgrabnym stylem, umieścił w niej sporo muzyki oraz wiedzy (m.in. o zabobonach z różnych zakątków świata). Ponoć w drugiej części bohater tak nie pije, więc kiedy będę mieć okazję, chętnie przeczytam. 

Za egzemplarz do recenzji bardzo dziękuję Wydawnictwu Mięta.

22 komentarze:

  1. Słyszałam o tej książce, ale nie czułam, że chciałabym ją przeczytać i niestety to się nie zmieniło. Widzę dosłownie ten sam motyw co w książce Sagera, o której pisałam w komentarzach do poprzedniego posta. Bohater ma możliwość ucieczki, ale z niej nie korzysta i to więcej niż raz. Tego nie kupuję jako wytrychu fabularnego, żeby zatrzymać postać w konkretnym miejscu. Poza tym czytanie o pijackich ekscesach i gonitwie myśli bohatera na pewno też by mnie zmęczyło. Zatem tym razem nie dla mnie książka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem :)

      Już bym chyba wolała, żeby go ta sowa tak dziobnęła, że chwilowo stracił wzrok. Powieki mu spuchły czy coś w tym stylu i dlatego nie może się ruszyć. Chociaż... Hm, wtedy któraś z osób odwiedzających chatkę zwyczajnie wzięłaby go do szpitala. Póki co nie wiem, jaki powód bym wymyśliła, żeby miało sens pozostawanie tam. Ale powody autora mnie nie przekonują :)

      Usuń
    2. eee nagła utrata wzroku była u Kariki ;)

      Usuń
    3. Nah, czyli wychodzi na to, że wcale nie tak łatwo wymyślić dobry pretekst :) Żeby był dobry i w miarę oryginalny.

      Usuń
    4. Może jakieś powody związane z pogodą? Wielka śnieżyca albo powódź w okolicy i już jest to bardziej logiczne moim zdaniem niż to, że mogę odejść, ale jednak nie zrobię tego, mimo że tak bardzo chcę ;p

      Usuń
    5. O! Najprostsze i oblatane, a najlepsze! Mogłoby go zasypać śniegiem albo zalać drogi, żeby nie mógł się wyrwać. No, ale nie pomyślał (autor) ;)

      Usuń
    6. Tak, to dość oklepany motyw, ale działa :) Bardziej mnie drażnią wymysły typu: rozładowana komórka.

      Usuń
    7. Ostatnio dwa razy zdarzyło mi się wyjść z domu i jej nie zabrać. Też byłoby nieprzekonujące w książce, a jednak prawdziwe ;) Ale wiem, o co chodzi :)

      Usuń
    8. O proszę! Czyli jednak to się zdarza? Bo mnie nigdy i też zawsze uważałam, że jak można wyjść z domu bez telefonu ;p

      Usuń
    9. Jeszcze raz go zapomnę i zacznę się niepokoić ;) Wcześniej też mi się nie zdarzało, a teraz kolejny raz. Przed wycieczką na Lubomir też zapomnieliśmy. Piszę "my", bo chłop zakładał, że jak zwykle schowam do torebki jego komórkę i swoją, a wzięłam tylko swoją. Trzeba było się wracać, bo moja by padła przed powrotem, a GPS był niezbędny.

      Tak, to była ta wyprawa, gdzie zgubiliśmy się jeszcze przed wyjazdem z miasta ;D

      Usuń
    10. Przed wyjściem z domu zawsze sprawdzam czy mam klucze, portfel i telefon. Czasami nawet po kilka razy (to też niezdrowe). Ale ja bez telefonu czuje się jak bez ręki, więc muszę go mieć przy sobie. Spoko, też bym się mogła zgubić, nie szokuje mnie to :)

      Usuń
    11. Chyba lepiej za dużo niż za mało - no chyba że mówimy o myciu rąk kilkadziesiąt razy dziennie ;)

      To zgubienie się dzisiaj mnie bawi, ale wtedy byliśmy pod wrażeniem własnej głupoty. Trzeba się było naprawdę postarać, żeby do tego doszło :)

      Usuń
    12. Nie, mycie rąk mam pod kontrolą tylko to sprawdzanie sto razy mnie męczy. Wychodzę z domu i zaglądam do torebki czy wszystko mam, wsiadam do samochodu i znowu zaglądam, ruszam i zanim brama się zamknie znowu muszę spojrzeć. Nie zawsze tak jest, ale w niektóre dni mi się takie coś odpala.

      Luz, czasami człowieka złapie jakieś zaćmienie i się gubi w znanej okolicy :)

      Usuń
    13. Ha, dzisiaj też bym wyszła bez telefonu! Tyle że zorientowałam się przy przekręcaniu klucza w drzwiach :D To ja właśnie nie mam takiej rzeczy, bez której bym nie wyszła. Zastanawiałam się chwilę nad torebką, ale czasem nie jest mi potrzebna. Rzadko tak bywa, ale zdarza się.

      Usuń
  2. Oj tak Pawełek męczył i drażnił... w II części rzeczywiście nie zagląda do kieliszka, ale... jest takim paskudem, że wolałam go "ululanego".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O matko, aż tak? No to faktycznie musi mieć sporo za uszami, a miałam nadzieję, że się ogarnął. Tym chętniej przeczytam, żeby się dowiedzieć, co nawywijał.

      Usuń
  3. Wspaniała recenzja! Ksiązka idealna do tego, aby usiąść jesiennym wieczorem pod ciepłym wełnianym kocem i zatracić się w czytaniu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Książka wydaje mi się bardzo interesująca, idealnie trafia w mój gust. Z chęcią przeczytam w najbliższym czasie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zabrzmiało na tyle intrygująco, że spróbuję się z nią zmierzyć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba polecam :) Myślę, że tak, specyficzna, ale warto.

      Usuń