piątek, 27 września 2024

"Zmierzch" Stephenie Meyer

Renee zawsze postępowała tak, żeby to jej było wygodnie. Z pewnością nie miałaby nic przeciwko, żebym i ja poszła w jej ślady. A Charlie ma grubą skórę, szybko dojdzie do siebie, poza tym jest przyzwyczajony do mieszkania w pojedynkę. Nie mogę robić wszystkiego pod nich, to moje życie”.

Powyższy cytat mógłby właściwie wystarczyć za powód, dla którego przeczytałam tę książkę. Chciałam się dowiedzieć, dlaczego. Dlaczego nastolatka na skraju dorosłości pragnęła zostać wampirzycą. Jakie miała wytłumaczenie, że jest gotowa ot tak poświęcić swoje życie i porzucić rodzinę. To ostatnie interesowało mnie najbardziej. Chciałam poznać jej argument za tym, że przekreśla kontakty z matką i ojcem – zwłaszcza z ojcem. Bez wyrzutów sumienia czy chwili zawahania. To mnie nurtowało, kiedy oglądałam ekranizację. I było mi tak strasznie szkoda Charliego.

Jeśli chodzi o samą książkę... Cóż tu się rozpisywać. Kto jej nie zna? Przyznaję się bez bicia, że nie czytałam żadnej części ani w czasach, kiedy święciła triumfy, ani później. Jedynie oglądałam filmy, w tym genialną (a zarazem durną jak nieszczęście) parodię. Zwykle książka jest dużo lepsza od filmu, ale tutaj... Muszę odszczekać. Znacznie lepiej oglądało mi się tę historię, niż ją czytało. Doceniłam po latach.

Nie jestem targetem i to już od dawna. Może gdybym poznała Bellę i Edwarda w liceum, wczułabym się bardziej. Byłam wtedy wrażliwa, w latach licealnych pisałam nawet wiersze. Sam „Zmierzch” trząsł kinami w czasie mojego studiowania, a mnie ten szał ominął. Dzisiaj czytałam i przewracałam oczami. Mniej więcej w połowie zaczęłam żałować, że nie liczyłam scen, w których bohaterka zachwyca się urodą swojego bladolicego ideału. Byłaby to liczba dwucyfrowa i bliżej -dzieścia lub -dzieści niż -naście.

Nie oceniam, bo nie jest to skierowane do mnie. Bardziej śmieszy, niż zachwyca, a jednocześnie czuję lekką nostalgię, bo miło poczytać coś dla młodzieży, co nie jest przepełnione seksem i patologią. Parę zachowań Edwarda budziło moje zastrzeżenia, a Bella... Ech, wybaczcie. Cały czas widzę Łukasza Cegiełkę mówiącego z egzaltacją: „Bo ona jest taka wyjątkowa!” No co ja poradzę, że takie motywy sprzedają się od lat. Szara myszka, która w siebie nie wierzy, wpada w oko najfajniejszym partiom w szkole/mieście/świecie. Tu jest tak samo. Perfekcyjnie przeciętna ciapa, przewracająca się o własne nogi, podoba się wampirowi i wilkołakowi, a do tego jeszcze dwóm śmiertelnikom. Marzenie milionów zakompleksionych nastolatek i przepis na komercyjny sukces.

Wróćmy do zastrzeżeń. Od szelmowskiego/łobuzerskiego uśmiechu i perskiego oka krwawią mi moje własne, ale może to kwestia tłumaczenia. Nie czułam emocji bohaterów w żadnym, absolutnie żadnym momencie. Autorka wskazywała je palcem, stukała wymownie w kartki, a ja nic. Jak zombie. Rozmowy często były o niczym albo o zachwycaniu się sobą nawzajem. Jedno upajało się pięknem drugiego, a drugie zapachem pierwszego. Wiało nudą.

Stephenie Meyer jest mormonką, więc pewnie to tłumaczy niewinność relacji zakochanej pary. Jeśli porównamy jej dzieło ze współczesnymi książkami, różnica jest kolosalna. Na plus dla sagi. Z dwojga złego zdecydowanie wolałabym czytać takie pozbawione pikanterii, chwilami naiwne, urocze i słodkie opowieści niż dzisiejsze porno toksyki w pastelowych okładkach.

OK, boomer.

2 komentarze:

  1. Bardzo polecam Ci "Słońce w mroku", skoro zachęcił Cię ten cytat. Dużo lepiej widać tam, jak wyglądała relacja Renee z Bellą. Oprócz tego książka z punktu widzenia Edwarda jest ciekawsza. Zaczynając od samej postaci Belli, która jako narratorka pomija wiele momentów, które dotyczą jej samej. Część scen się powtarza, ale myślę, że spojrzenie Edwarda jest odświeżające.

    Ostatnio czytałam i właśnie to "perskie oko" też mnie raziło. Raz czytałam po angielsku i była ogromna różnica. Bella w oryginale jest mniej nudna, powiedziałabym, że bardziej "sassy", ale nie dalej to nie jest wybitnie ciekawa postać. W tej serii jest wiele gier słów, co niestety nie było przetłumaczalne.

    O! Nie miałam pojęcia, że autorka jest mormonką. Jednak nie powiedziałabym, że to jest taka "niewinna" relacja. :D W kilku miejscach dotarło do mnie, że Bella chciałaby chyba coś więcej i nie była zadowolona, gdy Edward jej przypominał, że lepiej, aby do tego nie doszło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może kiedyś się skuszę, ale nie za szybko. Książka nie była taka zła, jak myślałam, ale jednak nie przeczę, czytanie okazało się dość męczące.

      Fakt, też wyłapałam te momenty, kiedy ona by coś chciała, a on blokował. Po prostu chcąc nie chcąc porównywałam z dzisiejszymi tytułami. I na ich tle naprawdę "Zmierzch" wydaje mi się niewinny :)

      Usuń