piątek, 8 marca 2019

"Ostateczne wyjście" Natsuo Kirino


Dziwna to była lektura... Dzieło Natsuo Kirino to ciężka, mroczna i duszna książka o tym, jak bardzo i w jak różny sposób można mieć beznadziejne życie. Nie wiedziałam, której bohaterce współczuję mocniej: prześlicznej Yayoi, bitej i zdradzanej przez męża hazardzistę, Yoshie, zmagającej się z samotną opieką nad nastoletnią córką i obłożnie chorą teściową, czy Masako, żyjącej w miarę zamożnie (a raczej niebiednie) z mężem i synem, nie tyle razem, co obok, w zimnej i obojętnej komórce społecznej zwanej rodziną. Jest jeszcze jedna bohaterka - Kuniko, antypatyczna, zawistna, pazerna i zwyczajnie głupia, zakompleksiona i jednocześnie pozbawiona samokrytycyzmu. Wobec niej nie byłam w stanie wykrzesać nawet odrobiny sympatii czy współczucia.

Pewnego dnia w Yayoi coś pęka i w efekcie kobieta zabija męża. Tak po prostu, morduje go bez namysłu, w przypływie chwili. Świadomość popełnionej zbrodni przytłacza ją dopiero później, w pracy. Zdesperowana, prosi przyjaciółkę o pomoc w ukryciu ciała i zatarciu śladów. Finalnie w ów osobliwy projekt angażują się trzy kobiety, zaś sama zabójczyni dystansuje się od swojego czynu i nie bierze udziału w ich pracy.

"Ostateczne wyjście" to teoretycznie kryminał, bo mamy w nim trupa (nawet kilka), bardziej jednak przypomina thriller, czy wręcz powieść obyczajową. Poznajemy ponurą rzeczywistość japońskiej biedy, bohaterki martwiące się o przyszłość swoją i dzieci, życie w nędzy i chroniczne wycieńczenie ciężką, marnie opłacaną pracą. Przez cały czas da się odczuć emocje kobiet - beznadzieję, samotność, świadomość braku wsparcia, ogromny stres. I w tych okolicznościach pojawia się  dobrze płatne zlecenie - trup, którego trzeba się pozbyć. Niejednego czytelnika zaskoczy totalnie wyzuty z emocji sposób, w jaki autorka opisała realizację zlecenia. W dobie dzisiejszych kryminałów pełnych drastycznych scen i pomysłów na zbrodnię wywołujących bladość na twarzach co bardziej wrażliwych osób ten surowy, sterylny styl może zrobić podwójnie mocne wrażenie. Nie ma tu złości, nie ma planu powstałego w obłąkanym umyśle. Jest wstrząsająco praktyczne podejście do zadania kobiet, które wiele w życiu przeszły.

Nie bez powodu tytuł jest taki, a nie inny. Każda z bohaterek ma inne problemy i każda z nich musi poradzić sobie z nimi po swojemu. Każdą z nich los zmusza do znalezienia rozwiązania - ostatecznego wyjścia. Czy podjęły dobrą decyzję? Ocenę pozostawiam czytelnikowi. A sama napiszę tylko, że rozczarowało mnie zakończenie. Przez cały czas kibicowałam jednej bohaterce, a na końcu kompletnie nie rozumiałam jej uczuć. Byłam mocno skonfundowana. Może czegoś nie dostrzegłam?

Od dziecka interesuję się Japonią, choć nie wszystko w tej kulturze i mentalności mi się podoba. Niektóre tradycje uważam wręcz za chore, jak np. coroczną rzeź delfinów. Natsuo Kirino pokazała mi jeszcze inny świat Japończyków, świat biedy i rozpaczy. Tak różny od tego, który wielu zna z dziwnych teleturniejów, programów o nowoczesnych technologiach czy ludziach w metrze. Czy polecam? Na mnie książka zrobiła ogromne wrażenie, ale z pewnością nie jest to lektura dla każdego. Nawet jeśli ktoś lubi kryminały. "Ostateczne wyjście" może odrzucić, nie drastycznością, a chłodem opisów. Polecam, choć z rozsądkiem.

46 komentarzy:

  1. Nigdy nie zrozumiem tej rzezi delfinów - morze zamienia się w morze krwi i jeszcze oni mają z tego przyjemność ;/ Nie wiem czy to też w JAponii ale gdzieś urzadza się również takie polowanie na rekiny i chyba wieloryby.. a moze coś mieszam. Strasze to, jednak ogólnie w Japonii od zawsze były "straszne" tradycje jak zrzucanie noworodka w przepaść jeśli było "wadliwe" lub zawiązywanie stóp dziewczynkom :( Br...

    A świat? Wszędzie znajdą się bogaci oraz biedni - media pokazują to co chcą pokazać. Jest jeszcze cenzura - wszystkiego pokazać nie mogą

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od razu pomyślałam o Wyspach Owczych, z tym, że tam mordują walenie i grindwale. Niby twierdzą, że później całe mięso pójdzie do zjedzenia, ale szczerze to nie wiem. To tradycja, jakiś tam dowód męstwa, kiedy na jednego walenia zleci się kilku facetów, tłucze go i dźga na oślep. Nie wiem co w tym męskiego, może się nie znam. Dla mnie to barbarzyństwo, jak wiele innych rzeczy, które robi się tylko dlatego, że się je robi od lat. Bo inni robili, to my też. Tradycja.

      Usuń
    2. Przerażające... na prawdę. Jak można czerpać radość z rozlewu krwi ale podobnie jest z kłusownictwem ;/ Zabijanie dla zabawy ale tak było w średniowieczu i przed naszą erą np. w Rzymie.... ale co poradzić, że to taka tradycja. Dla nas dziwna i przerażajaca ale dla regionu w którym obowiązuje normalna.... nawet teraz kiedy to czytam i czytam Twoje słowa to płaczę... nie mogę :(

      Usuń
    3. Ja ze swojej strony rozciągnęłabym tę radość z mordowania na myśliwych. W wielu przypadkach od kłusowników różni ich tylko to, że mają kartę PZŁ, a tamci (być może) nie.

      "co poradzić, że to taka tradycja" - walczyć. Jeżeli nie w protestach czy choćby podpisując petycje, to rozpowszechniając wiedzę o tym, co się dzieje. Z tradycją najskuteczniej walczy się przez pracę u podstaw. Masa ludzi nie tyle jest ślepa, co ma zamknięte oczy. Nie widzi nic złego np. w wykorzystywaniu koni na trasie nad Morskie Oko czy w cyrkach, nie wie co się robi z kogutkami na farmach, jak wygląda chów przemysłowy. Masa ludzi powtarza głupio, że na pewno wszystko działa zgodnie z przepisami, bo inaczej odpowiednie organy by skontrolowały i ukarały. No i są jeszcze ci, co uważają, że zwierzę ma na siebie zarobić. Tzn. na człowieka, bo przecież nie będzie trzymał darmozjada. Jest jeszcze dużo dużo do zrobienia.

      Usuń
    4. Kwestią jest też ustrój danego państwa, władza - ludzie mogą się bać, nie mieć w sobie tyle odwagi aby wlaczyć... mówi się "w grupie siła" ale jeśli ludzie nie są pewni tego co chcą, nie wierzą w siebie to nic nie wskórają... ale przede wszystkim trzeba chcieć. Co do ślepoty to masz rację - nawet na zwykłego człowieka niektóre sprawy to zabawa i nieświadoma przyjemność jak z Morskim Okiem :( Niby są reportaże, dyskusje ale ludzie są na to ślepi nie widzą problemu... ale są jeszcze tacy, którzy mają w sobie odwagę by wlaczyć.... są też tacy którzy zasłaniają się Biblią mówiąc, że Bóg stworzył zwierzęta by służyły człowiekowi

      Usuń
    5. To prawda, ustrój też swoje robi. Ale z drugiej strony patrz, nawet w Chinach są ludzie, którym los zwierząt leży na sercu. Mam na myśli głównie ten festiwal psiego mięsa, który budzi wiele kontrowersji. Nawet sami Chińczycy uważają go za barbarzyństwo. Ale są też i cymbały, które ściągają do miasta tylko po to, żeby spróbować specjalnie przygotowanego, miękkiego mięska. Nie wiem sama czy to jakaś choroba umysłowa, czy po prostu zaawansowane sqwysyństwo, nie ogarniam.

      W każdym razie uważam, że warto robić cokolwiek (jeżeli oczywiście komuś zależy na dobru zwierząt). Pomalutku, odrobinkę, cokolwiek - i też będzie dobrze. I nie słuchać pjur wega nazi, którzy uważają, że jeśli nie jesteś w 100000% wega, nie spełniasz absolutnie wszystkich kryteriów i nie robisz wszystkiego z fasoli, to jesteś takim samym mordercą jak ci, którzy mają wylane na zwierzęta i planetę. Ot, taka dygresja na niedzielę ;)

      Usuń
    6. Br... aż mnie ciarki przeszły... wszystko zależy od ludzi, ich mentalności, poglądów.... od ludzkości. Ja nie poję jak można czerpać radość z zabijania - to jest nie do pojęcia.

      Zgadzam się. Mała cegiełka, po cegiełce i zbudujemy mur ;)
      A o wege oszołomach nie ma co mówić... nie lubię takich osób. Sama jestem wege (jem i staram się zyć wegańsko) z poglądów etycznych ale mieszkam pod jednym dachem z mięsożercami - nikogo nie terroryzuje i nei zmuszam do moich poglądów - nie zamierzam. Według mnie fakt czy jesz mieso czy nie nie świadczy o tym co masz w sercu

      Miłej niedzieli, mimo cięzkiego tematu jaki tu się wywiązał ;)

      Usuń
    7. Fakt, a co najlepsze, nie o samej książce z notki, tylko obok ;)

      Niedzielę spędzę pracowicie :/ Muszę napisać trzy artykuły, a weny brak, że hej. No nic, biorę się do roboty, bo samo się nie napisze.

      Usuń
    8. Jednak jakieś nawiązanie jest....

      Może warto odczekać, zrobić coś dla siebie, zrelaksować się chociaż przez chwilkę i wena przyjdzie. WIerze w to i trzymam kciuki aby tak było :*

      Usuń
    9. Wczoraj się relaksowałam, dziś deadline, więc nie ma zmiłuj ;)

      Usuń
    10. Można popracować i relaksować się :D Oby wena wróciła... Trzymam kciuki :)
      Powodzenia :)

      Usuń
    11. Dziękuję, bardzo mi się przydadzą :)

      Usuń
    12. Mam nadzieje, że idzie po myśli :*

      Usuń
    13. Wciąż męczę pierwszy artykuł :/ Ale już bliżej niż dalej. Wczoraj byłam jeszcze bardziej udana - zamiast pisać, wolałam stargać sobie lakier z paznokci. Ech...

      Usuń
    14. Małymi kroczkami do przodu i dojdziesz do mety :) Wczoraj miałaś humor na zabawy z lakierem to i tak nic innego by Ci nie wyszło - co innego miałaś w głowie. Dzisiaj uda się :*

      Usuń
    15. Udało się w jednej trzeciej :) Ale pracuję nad tym, tylko na raty ;)

      Usuń
  2. Może się skuszę, choć te opisy rzezi mogą mnie przerosnąć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzezi w książce nie ma jako takiej, w komentarzach pisałyśmy o życiu ;)

      Usuń
    2. A to jak tak, to się skuszę :)

      Usuń
    3. To napisz, co sądzisz, kiedy już przeczytasz :)

      Usuń
  3. Brzmi bardzo po japońsku, dystans, chłód i zadanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. To jest fascynujące, przerażające i fascynujące jednocześnie.

      Usuń
  4. chyba obecnie nie dla mnie, ale będę mieć na uwadze tytuł:)
    okularnicawkapciach.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W razie przeczytania napisz, co o nim sądzisz :)

      Usuń
  5. Czytałam tę powieść dawno temu, jeszcze przed założeniem bloga, a bloguję już prawie 9 lat. Niestety nie pamiętam zupełnie treści "Ostatecznego wyjścia", więc nie mogę odnieść się do tego, co napisałaś, ale powieść musiała mi się spodobać, ponieważ czytałam jeszcze "Groteskę" tej autorki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to faktycznie trochę temu. Ciekawe, czy ja po takim czasie będę pamiętać tę książkę. Teraz uważam, że tak, bo naprawdę zrobiła na mnie wrażenie. A czekała na swoją kolej chyba z dwa lata po zakupie.

      Usuń
    2. Mam taką, smutną dość, refleksje, że niewiele książek zostaje ze mną na dłużej. Naprawdę niewiele przeczytanych historii wspominam po latach, mimo że tuż po lekturze wydają mi się szalenie ważne. Nie wiem czy zawodzi ludzka pamięć, czy po prostu te dzieła nie są tak wspaniałe, by przetrwać próbę czasu.

      Usuń
    3. Może i jedno i drugie po trochu. Musiałam się dość porządnie namyślić i zastanowić, żeby wybrać tytuły książek, które pamiętam do dziś. Na pewno to "Kobieta z wydm", przeczytana w liceum. Do dziś pamiętam, jak autor (i tłumacz) genialnie oddał uczucie osypywania się piasku na ciało, piasku wszędzie, zatykającego pory. Pamiętam też "Błękitny zamek" z czasów podstawówki i "Miasteczko Salem" Kinga, przeczytane w liceum. Zrobiły na mnie takie wrażenie, że pamiętam je po tylu latach.

      Usuń
    4. Tak na gorąco to przychodzi mi do głowy "Lśnienie" Kinga, które oczarowało mnie w każdym aspekcie. "Miasteczko Salem" też czytałam, ale nie zapadło mi w pamięć. Pamiętam dobrze "Mistrza i Małgorzatę", ale to dlatego, że bardzo nie spodobała mi się ta powieść, a wszyscy naokoło trąbili jaka jest wspaniała.

      Usuń
    5. O, a może u Ciebie było jak w "Ferdydurke"? "Słowacki wielkim poetą był" ;) Wszyscy trąbili jedno, a Ty czułaś drugie. Pewnie, że mogło się nie spodobać, jak każda inna książka. Dla mnie akurat "Mistrz..." jest genialny, ale doszłam do tego dopiero na studiach, kiedy poznałam historię, kulturę, politykę, no i samą literaturę rosyjską. Myślę, że ta książka jest trudna w odbiorze (a będzie tylko trudniejsza dla następnych pokoleń), bo zawiera masę symboli, aluzji i odniesień do sowieckiej rzeczywistości. Jeśli ktoś ich nie zna, nie będzie rozumiał nawiązań, przez co całość go znudzi i odrzuci. Tak mi się wydaje.

      Tak samo bardzo lubię i szanuję książkę "Moskwa 2042", mimo że autor wyśmiewa mojego króla, Sołżenicyna, ale wiem, że wiele osób jej nie polubi, bo to jedno wielkie nawiązanie do systemu i homo sovieticusa. Zadaję sobie pytanie, czy ma w ogóle szansę spodobać się i rozśmieszyć (choć przez łzy) kogoś, kto nie za dobrze zna kulisy radzieckiej propagandy.

      Usuń
    6. Otóż to, dokładnie tak było! Lektura swoją drogą, ale ludzie w klasie byli zachwyceni, że wreszcie jakaś ciekawa książka do omówienia. A ja, cóż, wolałam "Chłopów" i "Lalkę" :P Już sam fakt, że zaraz będzie 10 lat jak skończyłam LO, a wciąż to pamiętam, świadczy o mojej tramie :P Ale dopuszczam myśl, że po latach inaczej spojrzałabym na tę powieść. Chcę wierzyć, że jestem bardziej wyrobioną czytelniczką niż dekadę temu i umiałabym docenić symbolikę i nawiązania.

      Nie czytałam, więc nie mogę się wypowiedzieć na temat "Moskwy 204", ale właśnie ja tak pobieżnie znam literaturę rosyjską i radziecką. Nie mam awersji, ale jakoś te wielkie dzieła i uznane nazwiska mnie ominęły. Polecasz coś na początek dla takiego laika jak ja, który coś na temat propagandy radzieckiej wie, ale pewnie to tylko kropla w morzu informacji?

      Usuń
    7. Zainspirowałaś mnie do nowej notki :) Pomyślałam o powieści/opowiadanku/noweli "Jeden dzień Iwana Denisowicza" oraz "W kręgu pierwszym" Sołżenicyna (szczególnie przegenialny rozdział o wizycie żony Roosevelta w więzieniu), o książce "Wierny Rusłan" Władimowa... Żadna z tych książek nie jest łatwa ani przyjemna, każda raczej boli, ale myślę, że poleciłabym je osobie, która "nie siedzi" w tych klimatach, a chciałaby poznać je lepiej.

      Usuń
    8. Cieszę się :D Dzięki wielkie, już zapisałam tytułu i postaram się je sukcesywnie poznawać. Dotąd większość wybieranych przeze mnie książek była właśnie raczej dla przyjemności, ale teraz mam apetyty na trudniejsze utwory.

      Usuń
    9. Niektóre są trudno dostępne. Tzn. dla chcących je kupić (czyli dla mnie), bo tak to myślę, że spokojnie da się je znaleźć w bibliotece :)

      Usuń
  6. Tak jak piszesz - to lektura nie dla mnie :]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obawiam się, że kolejna, z najnowszej recenzji, również może Ci nie przypaść do gustu. Ale może następnej się uda :)

      Usuń
  7. Zdaje się że to świat zupełnie innej kultury ...
    Masz rację,aby wejść w ten świat potrzebny jest spory dystans...
    Często jest tak, że to co daleko budzi nasz zachwyt, tymczasem
    okazuje się, że chyba nie ma świata wolnego od tragedii i niezdrowych zawirowań

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ośmielę się rzec, że tam, gdzie ludzie, tam tragedie. Lubimy zawłaszczać sobie świat, a kiedy coś staje na drodze, to to niszczyć. Bo tak.

      Usuń
  8. Brzmi fantastycznie. Z literaturą japońską miałam styczność tylko raz w postaci Pana Murakamiego i bardzo miło to spotkanie wspominam. A te zimne opisy raczej mnie zachęcają niż odrzucają, więc zapisze sobie i niech czeka na odpowiedni nastrój :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szukałam innych książek tej autorki i miałam spory problem. Są trudno dostępne, nie wiem czemu. A chętnie sięgnęłabym po kolejne.

      Usuń
  9. W Japonii byłam raz, i z jeden strony faktycznie mamy ludzi dokładnych, wręcz zaprogramowanych do danej pracy, więc to na plus, z drugiej strony jakieś to takie smutne i bezosobowe.
    Książka raczej nie dla mnie.
    A za rzeź delfinów gardzę i rzucam klątwy. Jak można?!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To przedziwne społeczeństwo, fascynujące i jednocześnie trochę odpychające. A może go nie rozumiem po prostu?

      Też się zastanawiam jak można. To barbarzyństwo.

      Usuń
  10. Wydaję mi się, że to nie dla mnie. Spasuję tym razem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bardzo specyficzna książka, faktycznie nic na siłę. Może następnym razem :)

      Usuń
  11. Czyli w klimacie podobnym jak japońskie filmy grozy - też drastyczne i chłodne w wyrazie, a zapierające dech.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem Ci, że dokładnie tak jest. Świetnie to ujęłaś.

      Usuń