piątek, 25 listopada 2022

"Lunia i Modigliani" Sylwia Zientek

Tak trudno rozgryźć Modiego. Nikt z nas nie rozumie tego człowieka. Jest w nim jakaś skaza, jakieś rozdarcie, wielka pustka domagająca się zaspokojenia, ale kto może wiedzieć, skąd się to bierze? Nie śmiem nawet snuć domysłów, co to może być”.

Miłym zrządzeniem losu, czy raczej decyzją kogoś z wydawnictwa trafiła w moje ręce kolejna książka autorki „Polek na Montparnassie”. Chciałam się po nią zgłosić, ale zajęta własną skrobaniną finalnie zrezygnowałam. A tu proszę, otrzymałam ją w miłym podarunku i bardzo się z tego cieszę, co piszę po skończeniu lektury. Jednocześnie muszę podkreślić, że nie jest to książka dla mnie ani dla osób do mnie podobnych, czyli cynicznych i twardo stąpających po ziemi.

Ale od początku. Nie przygotowałam się w żaden sposób do czytania, nie sprawdziłam życiorysu Modiglianiego ani nie zapoznałam się z historią jego znajomości z Lunią. Ogólnie mówiąc, podeszłam na czysto, bez żadnych oczekiwań ani uprzedzeń. Pod koniec zdałam sobie sprawę, dlaczego nie czytam (i nie oglądam) biografii. Ano dlatego, że zżywam się z bohaterami, przez co na finiszu z przykrością dowiaduję się o tym, jak zakończyło się ich życie. Powiecie, że to spojler, ale Sylwia Zientek zaprezentowała czytelnikom fabularyzowaną opowieść o ludziach, którzy żyli naprawdę. W króciutkim, lecz niezmiernie treściwym epilogu (który, nie będę kłamać, zaciekawił mnie najbardziej, bo widać w nim rękę twórczyni „Polek...”) przedstawia dalsze losy pozostałych bohaterów. Oraz obrazów Amedeo, które doczekały się uznania, jak to często bywa, zbyt późno.

Sama książka jest przepięknie pisana. Fabuła snuje się po kartkach, jakby autorka ciągnęła ją czubkiem pędzla po płótnie, a nie tworzyła na klawiaturze. Niesamowicie barwna, a zarazem subtelna mimo tragicznych okoliczności I wojny światowej. Może nie obserwujemy pola bitwy, ale czuje się w powietrzu grozę śmierci. Paryżanie czekają na wieści z frontu, próbując jednocześnie jakoś żyć dalej. Lunia i jej przyjaciele praktycznie przymierają głodem, ale starają się zachować godność. W takim świecie niełatwo zachwycać się sztuką – ani zachwycać nią innych. Zwłaszcza gdy nie jest się znanym jak Picasso, maluje w niecodzienny sposób, a do tego ma problemy z używkami i podatność do popadania w konflikty. Taki właśnie jest Amedeo Modigliani, rozedrgana dusza, która wciąż czeka na swoje pięć minut, by pochwalić się nim matce. Z jednej strony zaczyna i kończy kolejne romanse, wywołuje skandale, pije na umór i wciska ludziom w kawiarni swoje rysunki z prośbą o wsparcie. Z drugiej jest na tyle dumny, że nie pozwala sobie pomóc, mimo że bliscy próbują to robić na przeróżne sposoby.

No i właśnie. Nie bez powodu wspomniałam na początku o swoim cynizmie. Jakkolwiek rozumiem, że samotność może doskwierać, zwłaszcza na obczyźnie, tak źle mi się czytało rozterki Luni. Nigdy nie interesowali mnie „źli chłopcy”, trzymałam się z daleka od wszelakiej maści bad boyów, bo nie lubię problemów. Gdyby zagadnął mnie kiedyś Stanisław Przybyszewski i, patrząc zalotnie znad chmurki papierosowego dymu, spytał, czy nie chciałabym osmalić sobie skrzydełek o jego mroczną naturę, palnęłabym pewnie: „A weź spier...aj!” Jeżeli chodzi o opiekowanie się geniuszem, mogłabym rozważyć jedynie otwieranie drzwi do piwnicy i tekst: „Albercik, obiad na stole!” I niechby tylko spróbował wymienić mnie na nowszy model po dochapaniu się pieniędzy, rozczochraniec!

Tak bardziej na serio, książkę mogę z czystym sumieniem polecać, choć serca mi nie skradła. Męczyło mnie trochę czytanie o miłości Luni do Modiego, bo nie widziałam w niej dobrego uczucia, które dodaje skrzydeł, lecz potwornie toksyczną relację ciągnącą w dół. Nie zmienia to faktu, że „Lunia i Modigliani” to kawał świetnej literatury zasługującej na uwagę i docenienie. Ze swojej strony mogę powiedzieć, że chętnie przeczytam następny tytuł od pani Zientek, jeśli będzie to choć kapkę podobne do „Polek”. Jeżeli natomiast napisze kolejną historię miłosną, raczej sobie podaruję – aczkolwiek będę zachęcać innych. Bo ja, ze swoją złośliwą naturą, zwyczajnie nie jestem targetem takich opowieści. 

Za możliwość przeczytania „Luni...” bardzo dziękuję Wydawnictwu Agora.

28 komentarzy:

  1. Nie byłam pewna, czy się na tytuł "rzucić" do recenzji, ale po tym, co przeczytałam w Twoim poście nie żałuję, że się nie zgłosiłam. Trochę nie moje klimaty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje, jak się okazało, też, ale w sumie zachęcam. Tylko nie na siłę, wiadomo :)

      Usuń
  2. Mogę się podpisać pod fragmentem dotyczącym wszelkiej maści Bad boyów. Ani w życiu, ani w fikcji mnie to nie grzeje, ba, śmiem twierdzić, że toksyczne związki nie powinny być romantyzowane w kulturze popularnej. Oczywiście to nie przytyk do autorki książki, bo inspirowała się rzeczywistymi postaciami, ale i tak czuję, że to nie książka dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutaj momentami aż mi się przykro czytało. I tak lepiej (jeżeli w ogóle można takie rzeczy wartościować), że chłop był w sumie dobry, tylko totalnie pogubiony, niż gdyby był jakimś patusem. No ale jednak kobiety masowo unieszczęśliwiał :/

      Usuń
    2. Ech, wielka szkoda, że ludzie z talentem, artyści, naukowcy często są właśnie tak pogubieni. Często nie umieją dostosować się do rzeczywistości albo inni ich nie rozumieją. Chyba jednak lepiej być przeciętnym człowiekiem :)

      Usuń
    3. Pod pewnymi względami z pewnością. "Inni" często odstają od normy, no ale gdyby nie odstawali (w jakikolwiek sposób), nie byliby inni. Więc może po prostu już tak musi być - i w sumie dobrze, że jest, inaczej bylibyśmy wszyscy nieznośnie tacy sami :)

      Usuń
    4. Zgadzam się, ale nie chciałabym być po stronie "innych" i cierpieć ciągle jakieś rozterki, miłosne huśtawki, skrajne emocje, zmagać się z różnymi stanami psychicznymi. Bo wyobrażam sobie, że takie osoby czują wszystko silniej, bardziej przeżywają. To musi być niesamowicie męczące.

      Usuń
    5. Pewnie to cudowne tak mocno przeżywać wszystkie pozytywne, wspaniałe uczucia. No ale nie da się raczej czuć tylko tych dobrych, więc ja też podziękuję za takie coś. Chyba jednak wolę słabiej wszystkie niż równie mocne te dobre i złe. Może motam, ale mam nadzieję, że wiesz, o co mi chodzi ;) Jeszcze nie do końca wyzdrowiałam.

      Usuń
    6. Tak, wiem i zgadzam się :) Również wolę bardziej przyziemne życie, w którym być może nie czuję tak często euforii, uniesienia i radości, ale też nie popadam w dojmujący smutek i żal.

      Usuń
    7. Ekstremalne przeżycia zostawmy innym ;)

      Usuń
    8. Najlepiej bohaterom książek :)

      Usuń
  3. Słyszałam o poprzedniej książce autorki, ale tę - pierwsze widzę. Z jednej mnie naprawdę intryguje, ale z drugiej strony moje podejście do opisanej relacji też jest chyba sceptyczne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba jeszcze mieć na uwadze, że to zostało przesiane przez moje poglądy, być może zbyt surowe podejście etc. :) Książkę uważam za naprawdę dobrą, na pewno spodoba się wielu ludziom.

      Usuń
  4. Nie słyszałam o tej książce, ale trochę obawiam się, że to nie będzie powieść dla mnie

    OdpowiedzUsuń
  5. Przypuszczam, że również nie jestem targetem tej opowieści, więc z czystym sumieniem odpuszczę sobie jej czytanie.

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja pierwszy raz słyszę o tej autorce. Ta książka nie jest w moim klimacie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo lubię powieści biograficzne, bo w przyswajalny, dobitniej mówiąc - prosty - sposób przedstawiają ciekawe postacie. Natomiast nie lubię w nich elementów egzaltacji i takiego upajania się 'miłościami', czyli np. więcej romansu i rozprawiania o uczuciach niż powieści. Tutaj, z tego co piszesz, jest lekki przechył, ale jeszcze w ryzach, więc chętnie bym przeczytała. Szczerze mówiąc niewiele wiem o Modiglianim oprócz kojarzenia nazwiska.;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ufff! Bo już się bałam, że naprawdę kiepsko mi idzie zachęcanie do przeczytania tej powieści ;)

      Usuń
  8. Witam serdecznie ♡
    Normalnie powiedziałabym, że to nie moje klimaty. Zdecydowanie powieść, która może mieć mnóstwo miłośników, ale nie mnie. Czytając jednak twoją recenzję pomyślałam, że może warto jej dać szansę, skąd moge wiedzieć, że to nie dla mnie skoro nie spróbowałam? Jak będę miała okazję na pewno po nią sięgnę, nawet z czystej ciekawości, czy wpasuje się w mój gust :) Wspaniały wpis Kochana!
    Pozdrawiam cieplutko ♡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nuż przypadnie Ci do gustu :)

      Pozdrawiam również! :)

      Usuń
  9. Momentami kusi, momentami zniechęca. Myślę, że mimo wszystko mogłabym dać jej szansę. Zwłaszcza gdy twierdzisz, że jest przepięknie napisana :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spotkałam się z wypowiedziami, że język jest pretensjonalny, egzaltowany etc. Ale co człowiek, to opinia, więc najlepiej samej sprawdzić :)

      Usuń