„Uciszanie sióstr Grimke – czy to się nigdy nie skończy? Spojrzałam na pana Wrighta, który siedział na swoim miejscu, pocierając powykręcane artretyzmem palce, potem na Johna i Theodore'a – na tych porządnych mężczyzn, którzy chcieli nas uciszyć, rzecz jasna, delikatnie, dobrotliwie, dla dobra abolicji, dla naszego własnego dobra, ich dobra, dla wyższego dobra. Jakież to było znajome. Tylko kaganiec nieco inny”.
Wypożyczyłam tę książkę, bo znałam już „Księgę tęsknot” i nastawiałam się na kolejne udane dzieło. Co więcej, mam ten tytuł na półce, a to oznacza, że naprawdę mi się podobało. „Czarne skrzydła” również kiedyś na nią trafią, co jest potwierdzeniem, że pisarka skradła mi serce.
Tym razem Sue Monk Kidd oddaje głos dwóm bohaterkom – jąkającej się rudej dziewczynce, córce właściciela plantacji oraz jej niewolnicy, urodzinowemu prezentowi. Sara i Hetty (Szelma), pochodzące z dwóch zupełnie różnych światów, lecz w pewnym sensie podobne. Obie zniewolone, choć każda inaczej. Szelma niewątpliwie bardziej, jako niewolnica, ale i Sara nie mogła żyć na swoich zasadach.
Mimo iż współczułam obu, długo kibicowałam głównie Szelmie. Z miejsca polubiłam jej matkę, niesłychanie uzdolnioną tkaczkę. Jedyne, co mogła, to sabotować i psuć oraz kłamać w żywe oczy, i wykorzystywała każdą okazję, żeby to robić. Żyła pełna złości i pogardy do białych panów, choć rzecz jasna gardziła nimi w ukryciu. Wyszywała swoją historię na kawałkach ukradzionego materiału i zbierała pieniądze na wykupienie z niewoli siebie oraz córki.
„...białym wydaje się, że za każdym razem, gdy uderzą się w palec u nogi, cały świat boleje nad ich losem”.
Czytając, czułam frustrację i przygnębienie bohaterek. Wzdychałam przy bardzo wygodnym używaniu Biblii do tłumaczenia losu niewolników. Biali kapłani łagodnie, ale stanowczo przypominali, że boskich decyzji się nie podważa. Skoro twoim przeznaczeniem jest być niewolnikiem – pokornie się z tym pogódź.
Czytałam i zastanawiałam się, dokąd prowadzi fabuła. Minęłam połowę i wciąż się nad tym zastanawiałam. Aż Sara wyjechała z ojcem, żeby doglądać go w chorobie. Wcześniej ciasno ze sobą splecione, linie życiowe już nie dziewczynek, a dorosłych kobiet skierowały się w inne strony. A raczej zostały skierowane, bo – jak wiele razy przedtem – to również nie była ich decyzja. Sara wreszcie zaczęła uczyć się żyć po swojemu, a Szelma po staremu była nieokiełznana. I stęskniona za matką.
Autorka pisze przepięknie. Widziałam plantację, plaże oraz pozostałe miejsca, słyszałam szeleszczenie sukni i czułam zapachy. A przede wszystkim złość. Na rzeczywistość, na czasy, na system, który uciskał kobiety niezależnie od ich pochodzenia. Pisarka tak budowała klimat, że bez trudu mogłam przeżywałam emocje bohaterek. A co najlepsze, kiedy rozmyślałam nad tym, jak zakończy się ta opowieść, ona dopiero nabierała tempa. Do Sary dołączyła jej siostra, od dziecka wychowywana w duchu przekory i buntu. Wspólnie postanowiły zmierzyć się z systemem i jeśli nie obalić, to naruszyć jego podwaliny.
Byłam zachwycona ich odwagą (zwłaszcza Angeliny, młodszej siostry), a w jeszcze większy zachwyt wpadłam, kiedy przeczytałam posłowie. Nie miałam pojęcia, że siostry Grimke istniały naprawdę. Abolicjonistki i sufrażystki, walczyły nie tylko o prawa niewolników, ale i kobiet. Ich niezależność kłuła w oczy zarówno zwolenników „odwiecznego boskiego planu", jak i sprzymierzeńców. Jak w cytacie, który wstawiłam na początku, zawsze nie pora, zawsze za wcześnie i zbyt radykalnie. Później. Nie wiemy kiedy, ale jeszcze nie teraz.
Jak łatwo się domyślić, mnie Sue Monk Kidd kupiła. „Księgą tęsknot” zaintrygowała, a „Czarnymi skrzydłami” kupiła. Będę czytać kolejne tytuły i nadrabiać zaległości. Polecam!
Jakoś wcześniej nie wpadła mi w oko, ale muszę to koniecznie nadrobić.
OdpowiedzUsuńBardzo polecam! :)
UsuńWreszcie jakaś nadzieja, że trafię na dobrą książkę! Tytuł mi oczywiście mignął parę razy, ale teraz z premedytacją będę szukała tej powieści :) Czuję głód pięknie opisanych, wartościowych historii, po których zostają refleksje. Dzięki za recenzję.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Tobie też się spodoba, chociaż w ułamku tak jak mnie :) Może nawet jeszcze w tym roku poświęcę się i pojadę na drugi koniec miasta po kolejną jej książkę. A kiedyś będę miała kolekcję.
UsuńOby tylko nie było z nią jak z Fannie Flagg, że zakochana zdobyłam wszystkie książki, a potem... miłość mi trochę zmalała ;)
Mam dobre przeczucia co do tej powieści :) A co było potem nie tak z Flagg? Ja nie znam żadnej jej książki, ale kojarzę słynne "Smażone zielone pomidory".
UsuńNo właśnie "Pomidory" były arcyprzecudowne i zaczadzona tą miłością kupiłam wszystkie jej książki. Przeczytałam drugą i... hm, OK. Trzecią - też spoko, ale zachwytu nie ma. Fajna, dobra, porządna, ale żeby miłość? Nie. A później przyszła druga część "Pomidorów" i było bardzo nie tak. Z dużo cukru, sprzedana szybciej niż kupiona. No cóż, taka miłość trafia się widać jedynie raz :)
UsuńWielka szkoda i rozumiem rozczarowanie. Zaczęłaś od najlepszej książki autorki, a potem okazało się, że reszta nie dorasta jej do pięt. Trudne jest życie mola książkowego :)
UsuńZwłaszcza kochliwego ;)
UsuńBrzmi jak dobra książka ;>
OdpowiedzUsuńP.
Dokładnie :)
Usuń