„Był to jeden z tych dni, które zdarzają się ledwie parę razy w życiu. Mimo że wydarzyła się tragedia, z jakiegoś powodu nie chciałem się jeszcze kłaść (...). Wtedy zaświtała mi w głowie pewna myśl. Muszę opisać to doświadczenie. Własnoręcznie przelać na papier dramatyczne wydarzenia związane ze śmiercią przyjaciela”.
Wiecie, mogłabym uczyć młodzież. O tym, żeby pracować w szkole, marzyłam od dziecka – aż do ukończenia kursu pedagogicznego. Dziś spuszczam z łańcucha wewnętrzną nauczycielkę, żeby wplatać ważne przesłania do kolejnych książek. Prócz tego z pełną premedytacją ignoruję zasadę „Show, don't tell”, choć podobno to strzelanie sobie literackiego samobója.
Czemu o tym piszę? Jako niedoszła nauczycielka (i mentalny boomer) coraz częściej narzekam na łatwowierność czytelników dzieł w narracji pierwszoosobowej. Widzę, jak biorą na wiarę wszystko, jakby z automatu musiało być prawdą tylko dlatego, że siedzimy w głowie osoby, która się wypowiada. Co zabawne, narzekam na innych, a sama złapałam się na tym jak amatorka. Tu wszystko jest w pierwszej osobie, każda relacja.
„Zła wola” to idealny przykład książki, która zwodzi na manowce. Jednocześnie łamie regułę „Show, don't tell” jeszcze bardziej niż moje. Ta historia się nie dzieje – ona jest opowiadana, słyszana, czytana i oglądana. Co najlepsze, nie można wierzyć żadnemu nośnikowi informacji. Wiemy tylko, że zamordowano Kunihiko Hidakę, znanego japońskiego pisarza. Ujęto podejrzanego, który przyznał się do zabójstwa. Wydawałoby się, koniec sprawy. Śledztwo można zamknąć, prawda? Właśnie, prawda... Co tu jest prawdą?
Początkowo stwierdziłam, że to kolejne dzieło, w którym nikogo nie polubię. Aż do ostatniej kartki będę czuła charakterystyczny dla tej literatury dystans, chłód i pustkę. Z jednej strony tak było, ale z drugiej... Spokojne japońskie „tell” zapewniło mi – określenie przeciorane niemiłosiernie w reklamach romansów, ale pasuje idealnie – emocjonalny rollercoaster. Im więcej relacji poznawałam, tym bardziej rósł mój zachwyt nad kunsztem autora.
Jak wspominałam wyżej, to historia opowiedziana. Poznajemy ją z dwóch perspektyw: Osamu Nonoguchiego, znajomego zmarłego, a także Kyoichiro Kagi, detektywa prowadzącego sprawę. Pierwszy relacjonuje ją w szkicach do książki, drugi spisuje notatki. Rozmawia nie tylko z Osamu, ale i z ludźmi, którzy znali jego oraz zabitego ze szkoły. W placówce dochodziło do bullyingu, ale wersje świadków się różnią. Jeden bez wątpienia był ofiarą, co do drugiego są wątpliwości. Może był, ale trochę? Może wcale? Czy naprawdę się przyjaźnili? A może jeden dręczył drugiego? Czy było jak w zapiskach Osamu? A może wręcz przeciwnie? Czy to ma jakiekolwiek znaczenie w śledztwie?
To, co mnie zachwyciło szczególnie, to strefa między wierszami, a raczej między zeznaniami. Niewiarygodne, jak wiele można pokazać, próbując ukryć. Słowa, które nie padły. Emocje, które nie zostały wyrażone. Intencje, które nieudolnie próbuje się przykryć troską. Wreszcie tytułowa zła wola, prawdziwy sprawca zbrodni.
Dałam się wyprowadzić w pole, zmanipulować. Z miejsca zapałałam niechęcią do osoby, którą manipulator wskazał mi palcem. Olśniło mnie dopiero w momencie, gdy Kaga wyjawił, że miał identyczne odczucia i zapragnął poznać powód swoich uprzedzeń. To był fragment, który zwrócił i moją uwagę. To wtedy manipulator rzucił mi kość jak psu, a ja pognałam za nią bez żadnej refleksji.
„Prowadząc dochodzenie, otarłem się trochę o świat literatury. Rzuciło mi się w oczy jedno sformułowanie używane czasem przez krytyków. Brzmi ono „odmalowanie charakteru”. Chodzi o pokazanie czytelnikom, jaką osobą jest nasz bohater, bez uciekania się do opisowych wyjaśnień; o umożliwienie odbiorcy samodzielnego zbudowania obrazu danej postaci na podstawie drobnych gestów czy wypowiedzi”.
Mało konkretów w tej recenzji, ale trudno inaczej przy tak poplątanej fabule. Im więcej czytamy, tym mniej wiadomo. Twórca nie rzuca okruszków, po których można by dojść do celu. Dowiadujemy się prawdy, gdy zostaje nam wyłożona kawa na ławę.
„Zła wola” nie wyrwie z butów, nie wciągnie od pierwszej strony, ale kiedy poczujecie to specyficzne szarpnięcie, nie oderwiecie się aż do końca. Jestem zachwycona, będę polecać i na pewno sięgnę po inne tytuły Keigo Higashino. Odkładam książkę na półkę obok „Groteski” Natsuo Kirino i kończę słowami detektywa Kagi, który właśnie opowiedział nam, jak to naprawdę było:
„Mam głęboką nadzieję, że operacja się powiedzie. Z całego serca pragnę, żeby pan przeżył”.
Za egzemplarz do recenzji bardzo dziękuję Grupie Wydawniczej Relacja.
Szalenie mi się książka podobała, taka inna, spokojna, ale pełna emocji. Oj dałam się zwieść kilka razy, to co brałam za zafałszowanie rzeczywistości okazywało się prawdą
OdpowiedzUsuńMiałam dokładnie tak samo :)
Usuń