poniedziałek, 20 listopada 2023

"W poszukiwaniu Matki Drzew. Dowody na inteligencję lasu" Suzanne Simard


... jesteśmy związani z ziemią – z drzewami, zwierzętami, glebą i wodą – tak samo jak ze sobą nawzajem. Mamy więc obowiązek dbać o te więzi, o te zasoby: zapewnić przetrwanie ekosystemów dla przyszłych pokoleń, ale też z szacunku dla tych, którzy byli przed nami. Powinniśmy stąpać ostrożnie, biorąc od natury tylko te skarby, które są nam niezbędne, i zawsze dawać coś w zamian. Nauczyć się pokory i tolerancji, wszyscy bowiem razem kroczymy w wielkim kręgu życia”.

To książka, którą chciałam mieć, od kiedy tylko się o niej dowiedziałam. Kiedy w końcu zaczęłam czytać, wzbudziła we mnie wiele różnych, nie zawsze pozytywnych emocji. Zachwyciła mnie i rozczarowała, wciągnęła i zafascynowała, zirytowała, ale też kilkukrotnie znudziła. Nie jestem do końca pewna, czy mogłabym ją z czystym sumieniem polecać każdemu, kto kocha przyrodę. Może znużyć. Co nie zmienia faktu, że jest to książka ważna, a badania autorki zmieniły świat.

Początkowo uważałam, że „W poszukiwaniu Matki Drzew. Dowody na inteligencję lasu” nie spełniło moich oczekiwań, bo nastawiałam się na coś innego. Tytuł nie kłamie – to JEST historia o poszukiwaniu Matki Drzew, pełna dowodów na inteligencję lasu. Po prostu zakładałam, że będzie czymś w rodzaju, hm, „Sekretnego życia drzew”? Tylko bardziej naukowe? Tymczasem, w pięknej, chropowatej okładce kryje się opowieść o kobiecie pełnej zapału i ambicji, która długo miała pod górkę. Na swoją pozycję musiała pracować dekady, bo jej pomysły były lekceważone przez kolegów po fachu. Jeśli wychylała się przed szereg, dobitnie przypominano jej, co ma robić. Osiągnęła sukces dopiero po wielu latach, metodą pracy u podstaw, drążenia skały przez krople. Już nie dało się jej lekceważyć. Ani wyśmiać. Niczym Matka Drzew, przekazała wiedzę następnym pokoleniom.

To w dużej mierze autobiografia. Poznajemy życie autorki, pochylamy się nad jej relacjami rodzinnymi (w tym z bratem), małżeństwem, macierzyństwem czy walką z chorobą. Widzimy, jak nakładają się na siebie dwie klisze: historia Suzanne-badaczki i Suzanne-żony, a później matki. Pisarka popełniała błędy, odnosiła porażki i często blokował ją strach. To ludzkie, niemniej czułam rozdrażnienie, czytając części poświęcone sferze prywatnej. Przypominała mi się scena z filmu „Spotlight”, w której adwokat dzieci krzywdzonych przez księży mówi, że nie założył rodziny, bo to, co robi, jest zbyt ważne. Simard dokonywała przełomowych odkryć, a co rusz przed działaniem powstrzymywała ją proza życia. A to nie chciała się stresować, bo była w ciąży, więc odstawiła walkę o badania. A to mąż kręcił nosem na jej awans, bo nie pisał się na bycie niańką. A to znowuż coś innego... Niejedna osoba mnie nie zrozumie, ale trudno. Uważam, że wyjątkowi ludzie powinni rozwijać swój talent, nawet jeśli to wymaga wyrzeczeń. Ja na jej miejscu podjęłabym zupełnie inne decyzje.

Często przy czytaniu przewijał mi się w głowie „Avatar”. Kiedy dowiedziałam się, że powstał po publikacji wyników badań Suzanne Simard, byłam zachwycona. Sam film oczarował mnie już wcześniej, ale teraz wiem, że opierał się nie tylko na fantazjach reżysera. Niestety, nie tylko w kwestii współpracy drzew (różnych gatunków, nie tylko własnego), na komunikowaniu się lasu za pomocą grzybni. Również w kwestii wyniszczania go przez ludzi, wręcz pasożytowania na zasobach planety. Jesteśmy jednym z nielicznych, o ile nie jedynym gatunkiem, który żeruje na żywicielu tak bezwzględnie. I bezmyślnie, podcinając gałąź, na której siedzi. Autorka nie daje jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy nie jest jeszcze za późno na opamiętanie. Mówi lakonicznie, że przyroda potrafi wybaczać.

Polecam, ale z rozwagą, bo to specyficzna książka. Jest dość nierówna; niekiedy zbyt mocno skręca w obyczajówkę, a niekiedy zbyt szczegółowo opisuje detale pracy badaczki. Zawiera masę danych, które mogą solidnie przewietrzyć w głowie. Jeśli na myśl o gadających sosnach ze śmiechem kręcicie głową, cóż. Nie przekona Was i sto badań potwierdzających informowanie się drzew o pasożytach lub przekazywanie młodym okazom wiedzy o tym, jak uodpornić się na chorobę. Sięgnijcie po coś innego.

6 komentarzy:

  1. Ja wierzę w gadające nie tylko sosny, ale i w całą porozumiewającą się przyrodę, więc książka dla mnie w sam raz ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie chodzi o kwestię wiary, bo to zostało dokumentnie zbadane i udokumentowane :) Ale nic to, w takim razie polecam :)

      Usuń
  2. Miałabym chęć przeczytać tę książkę. Myślę, że rozumiałabym bohaterkę, bo uważam, że kiedy się jest w ciąży, trzeba się skupić na oczekiwaniu na dziecko i dbaniu o jego zdrowie, a nie na pracy naukowej czy innej. :) Poza tym uważam, że ludzie z wyjątkowym talentem też mają prawo do szczęścia osobistego. A wyrzeczenia i szczęście osobiste raczej nie idą w parze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno ją rozumiesz, w końcu jesteś matką :) Ja mam kompletnie inne podejście - jestem team adwokat ze "Spotlighta". Uważam, że dziecko każdy może mieć, ale nie każdemu będzie dane robić w życiu coś naprawdę ważnego*. Odkrycia autorki mają olbrzymie znaczenie dla świata, mogłyby ujrzeć światło dzienne znacznie wcześniej, no ale...

      Dla rodziców ich dziecko jest najważniejsze, najpiękniejsze, najmądrzejsze, odmieniło ich życie etc. Nie wątpię, że naprawdę tak uważają.

      Usuń
  3. Ciężko się wypowiedzieć, bo nie czytałam, ale nie jesteś trochę za surowa dla autorki>? Wyjątkowi ludzie też są tylko ludźmi? Nie zawsze podejmują dobre decyzje, nie zawsze są w stanie się poświęcić dla wyższego dobra. Moim zdaniem każdy ma też prawo do życia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może jestem, może nie jestem, nie wiem. Strasznie mnie drażniło postępowanie autorki, bo marnowała swój talent i czas. Mogła osiągnąć znacznie więcej znacznie wcześniej. Jej badania były zbyt ważne, żeby je odkładać. Kompletnie nie rozumiem jej decyzji, nie byłam w stanie się z nią utożsamić, a sama zrobiłabym zupełnie inaczej.

      Usuń