sobota, 14 stycznia 2023

"Siódmy dzień" Jens Høvsgaard

Kiedy historię rozpoczyna wisielec, mało kto nie będzie zaintrygowany. Długo nie mogłam sobie przypomnieć, w jakiej książce się z tym spotkałam, aż wreszcie mnie olśniło. „Czas zapłaty” Johna Grishama! Świetna, wciągająca, niekiedy trąciła myszką, ale nie na tyle, żeby odpychać od dalszego czytania. W trakcie lektury zdążyłam obejrzeć „Bielmo” z Christianem Bale(m?) i tam też punktem początkowym było ciało wiszące pod konarem. Dwa godne polecenia przykłady oraz trzeci, który mógł być przynajmniej dobry, skoro miał taką bazę. Tymczasem „Siódmy dzień” okazał się nudny, jałowy, nieciekawie opowiedziany i męczący. Co poszło nie tak?

Nie lubię pisać negatywnych opinii, bo szkoda mi na to czasu. Zazwyczaj żałuję tego, który zmarnowałam na czytanie/oglądanie jakiegoś dzieła, a którego nic mi już nie zwróci. Jeśli to książka, ograniczam się do paru zdań wrzuconych na LC, żeby wiedzieć, dlaczego mi nie podeszło. I ewentualnie drugi raz się nie nadziać. Tym razem jednak robię wyjątek, bo wciąż nie mogę zrozumieć, czemu dobrnęłam do ostatniej strony (po prawie miesiącu), choć wszelkie znaki mówiły: daj se spokój!

Nic mi się tu nie podobało, chociaż by mogło, bo naprawdę było z czego uklepać fajną historię. A wygląda na to, że Jens Høvsgaard wrzucił do gara wszystko, co przyszło mu do głowy i myślał, że jakoś to będzie. Samo się ugotuje. Mamy tu samobójstwo guru lokalnej sekty, które w toku śledztwa przestaje wyglądać na samobójstwo, znikające dzieci adoptowane z biednych krajów, tajemnicze konszachty wpływowych ludzi z politykami, a do tego nagrania perwersyjnego seksu i wrzucone co jakiś czas sielskie scenki z dzieckiem głównego bohatera. Jakby tego było mało, jego żona wciąż walczy z hormonami nieustabilizowanymi po porodzie, a w pracy źle się dzieje, bo „góra” żąda wyników i chce zmienić gazetę w brukowiec. Wspomniany bohater łazi tam, gdzie go nie chcą i albo grożą mu pobiciem, albo chcą poszczuć psem, albo pokazują kuciapkę w ataku histerii. Tak, widzę, jak to brzmi.

Całość jest łokropecnie nierówna. Raz mamy zbędne opisy przygotowywania posiłków, raz (chyba mający rozczulać) opis niemowlaka śpiącego na jednym rodzicu, ale trzymającego dłoń na drugim, a raz dość szczegółowe streszczenie tego, co widać na porno nagraniu. Wychodzi niestrawny kogel-mogel. Do tego „Siódmy dzień” mógłby przejść jeszcze jedną korektę (zakładam, że jakaś była), bo w kilku miejscach dialogi mieszają się z resztą tekstu. No i sam język pozostawia sporo do życzenia.

Pierwszy raz od dawna miałam do czynienia z czymś, co składało się z ciekawych wątków, a tworzyło kompozycję, która kompletnie mnie nie interesowała. Nie obchodziło mnie, czy kaznodzieja się zabił, czy został zamordowany, o co chodzi z tymi dziećmi, kogo konkretnie mają pogrążyć nagrania, a już najmniej – co bohaterowie jedzą i jak się to przyrządza. Domęczyłam czytanie, doczłapałam do końca nie wiem czemu i po co. Uroczyście obiecuję samej sobie nie tracić więcej czasu ani nerwów na podobne tytuły. Warto ufać intuicji.

Aha, chętnie spotkałabym się z osobą, której wydawało się, że porównanie tej książki do sagi Millennium będzie świetnym pomysłem. Wyjaśniłabym jej co nieco za szkołą po lekcjach.

* zdjęcie z sieci

29 komentarzy:

  1. Trup na początek to prawie zawsze dobry pomysł na kryminał, więc szkoda, że tutaj ten motyw się nie sprawdził. Wszystkie elementy, które ta książka zawiera brzmią dość ciekawie! Zwłaszcza pokazywanie pewnej części ciała w ataku histerii mnie intryguje :) Możesz zdradzić coś więcej? Ale z drugiej strony co za dużo to niezdrowo i rozumiem, że autor nie udźwignął historii, w której obok opisu śpiącego niemowlaka pojawia się streszczenie filmu porno... W każdym razie dzięki za ostrzeżenie! Będę trzymała się od tej książki z daleka. A co do porównań i polecajek to jest straszna plaga. Każdy autor jest drugim Larssonem, Kingiem i nie wiadomo kim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy czytaniu tej sceny byłam przekonana, że zaraz babeczka zacznie krzyczeć albo jeszcze do tego poszarpie sobie ubranie i potem oskarży bohatera o próbę gwałtu. A okazało się, że scena nie miała właściwie większego sensu, nic nie niosła poza tym, że kobita wyszła na niezrównoważoną :/

      To plaga, którą bardzo chętnie bym ukróciła. Chociaż nie wiem jak :(

      Usuń
    2. O nieee :( To wielka szkoda, że to tak zostało przedstawione i w sumie nie miało znaczenia poza pokazaniem, że baba wpadła w histerię. Nieładnie.

      Też nie wiem jak. Dopóki ludzie kupują i czytają książki kierując się takimi wątpliwymi rekomendacjami to na pewno wydawnictwa z tego nie zrezygnują :(

      Usuń
    3. To było bez sensu, ale niestety nie była to jedyna tego rodzaju scena :/

      Biznesowe podejście książkom (a nawet bardziej autorom) szkodzi moim zdaniem. No i samemu wydawnictwu w dłuższej perspektywie nie pomaga, bo raz zawiedziony klient nie sięgnie po kolejny tytuł tego twórcy. A mógłby, gdyby go nie oszukano.

      Usuń
    4. Też tak uważam. W polityce wydawnictw wkurza mnie też niewydawanie serii do końca. Rozumiem, że względy sprzedażowe często decydują, ale jak wydawnictwo obiecuje, że w Polsce ukażą się wszystkie części, a potem nie dotrzymuje słowa, to jestem wkurzona.

      Usuń
    5. To trochę tak jak z serialami. Producenci patrzą na tych, co nie oglądają (przestali oglądać) zamiast na wiernych fanów. Którzy zostają potem z rozczarowaniem :(

      Usuń
    6. Oj tak, w serialach to chyba nawet bardziej jest widoczne. Nawet jak seriale się oglądają dobrze to i tak mogą zostać skasowane i to mnie strasznie wkurza :(

      Usuń
  2. Po prostu do samego końca liczyłaś na poprawę. :D Ja w końcu nauczyłam się raczej odkładać książki, które mocno mi nie podchodzą, chociaż wciąż zdarza mi się wpaść w pułapkę "a może dalej będzie jednak lepiej?". Muszę przyznać, że zarówno początek jak i sama zapowiedź brzmiała kusząco i sama też mogłabym się skusić - teraz już wiem, że absolutnie nie. :D
    Nawiązując jeszcze do porównań. Oprócz tego co napisała Dominika, że każdy jest reklamowany jako nowy King, nowa Rowling itd., to z tym samym spotkam się w strefie recenzenckiej. Z jednej strony wiem, że często nasz odbiór książek bywa bardzo inny, z drugiej niejednokrotnie czytam "spodoba się wielbicielom Martina/Tolkiena", a potem sięgam po taką pozycję i zadaję sobie tylko jedno bardzo ważne pytanie - czy autor takiej recenzji w ogóle czytał wskazane książki? W idei takie porównania są bardzo pomocne, ale w przypadku tak fatalnego wykonania uważam je za mocno szkodliwe...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja będę się już bardziej, teges, czytelniczo szanować. Obiecuję to sobie solennie :)

      Też kojarzę takie sytuacje. To, że niektórzy daliby sobie rękę uciąć za to, że książka jest świetna i NA PEWNO się spodoba, to jedno. Kwestia gustu. Ale takie porównywanie z rzopy jest bardzo nie w porządku i lałabym pokrzywami po gołych plecach.

      Usuń
  3. No taki gniot porównywać do Milenium to już naprawdę przesada! Przekonałaś mnie, żeby po ten tytuł nie sięgać. Szkoda czasu na takie grafomaństwo. Szacun, że dobrnęłaś do końca ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. pomysł miał autor dobry i solidny. Ale cóż, skoro niewiele z tego wyszło. Albo wyszło coś niestrawnego!
    okularnicawkapciach.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, kto tu jest winny, bo to nie jest jego pierwsza książka :/

      Usuń
  5. Szkoda, że jest bardzo nierówna. Nie planuję jej czytać. Wolę sięgnąć po lepsze książki autora.

    Książki jak narkotyk

    OdpowiedzUsuń
  6. Na porównanie z Millenium złapałabym się raz-dwa, więc... Będę pilnować czy pani nie idzie :D Za to przymierzam się do "Bielma" - wygląda dość mrocznie ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W razie czego będę pamiętać ;)

      "Bielmo" uważam za mroczne, świetnie oddane tamte czasy i klimat... taki poe-owy ;) Zdałam sobie sprawę, że nie kojarzę kiepskiego filmu, w którym by gral Bale. Może ma do nich nosa przy czytaniu scenariusza :)

      Usuń
  7. Negatywne recenzje też są potrzebne, żeby nie tworzyła się piękna otoczka wokół pewnych książek.

    OdpowiedzUsuń
  8. Muszę przyznać, że z recenzji brzmi to bardzo dziwnie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To był spontaniczny strumień świadomości, więc ta dziwność może mieć różne podłoże ;)

      Usuń
  9. Witam serdecznie ♡
    Cudowna recenzja! Może czytałaś do końca bo liczyłaś na poprawę? Ja tak często mam, zwłaszcza z filmami. Najgorzej jak zakończenie rozczarowuje... wtedy ma się świadomość spędzonego czasu, który można było wykorzystać lepiej, na lepsze tytuły. No ale kto to wie? Czasem trzeba się przekonać na swojej skórze o jakości dzieła ;)
    Pozdrawiam cieplutko ♡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oby tylko nie było dużo takich testów, bo naprawdę szkoda na nie czasu. Jest tyle fajnych książek i filmów, że po co marnować cenne godziny na takie rozczarowania :)

      Pozdrawiam również! :)

      Usuń
  10. Dzięki za przestrogę. Wisielca ostatnio spotkałam w "Przynęcie" Ann Cleeves. To była dobra książka. Jeśli jej nie znasz, polecam. :)

    OdpowiedzUsuń