„Raport Pelikana”, „Firma”, „Klient” czy „Czas zabijania” to tylko kilka bestsellerów, które wyszły spod pióra Johna Grishama. Sam autor jawił mi się jako pisarz z zamierzchłej przeszłości. Znany, lubiany i ekranizowany, ale przede wszystkim stary. Stare są nawet ekranizacje jego książek. Nie zdawałam sobie sprawy, że cały czas tworzy kolejne. Wrzuciłam go do szufladki „lata 90-te” na długo, a konkretnie do momentu ujrzenia reklamy trzeciej części serii o Jake'u Brigance, adwokacie z Missisipi. Przypomniałam sobie emocje, jakie wzbudziła we mnie historia brutalnie zgwałconej dziewczynki oraz zemsty jej ojca. Postanowiłam sprawdzić, jak potoczyły się losy jego obrońcy i tak w moje ręce trafił drugi tom cyklu.
Opowieść rozpoczyna się przerażająco i spokojnie. Przerażająco, bo sceną z wisielcem kołyszącym się na gałęzi wiekowego platana. Spokojnie, tak jak spokojny był milioner-samobójca, gdy krok po kroku realizował swój plan. Zadbał o wszystko, włącznie z tym, aby pracownik znalazł zwłoki o konkretnej godzinie, a Jake przeczytał list w konkretnym dniu. Trudno ocenić, co zdumiało prawnika bardziej – wiadomość od zmarłego, czy zawarte w niej instrukcje. Jedno wiedział na pewno. Właśnie pakuje się w ogromne kłopoty.
W dużym skrócie „Czas zapłaty” to historia testamentu, który zatrząsł całym miasteczkiem. Zanim Seth Hubbard postanowił odebrać sobie życie, spisał szczegółowe wytyczne. Zgodnie z nimi pięć procent majątku miało trafić do wspólnoty kościelnej, pięć procent do jego brata, a dziewięćdziesiąt w ręce pomocy domowej. O wiele młodszej, atrakcyjnej, a przede wszystkim czarnej. Jakby tego było mało, rodzina miała dowiedzieć się o jego postanowieniu dopiero po pogrzebie. Po ostentacyjnym spłakaniu się nad grobem oraz odpowiedniej liczbie smutnych min. Informacja, którą prawnicy przekazali dzieciom Setha, miała moc bomby atomowej.
Podczas śledzenia rozprawy miałam wrażenie, że przeniosłam się w nieodległą przeszłość. Kilka lat temu przysłuchiwałam się zeznaniom złodziejki, która wraz z mężem okradła bliską mi osobę. Z zażenowaniem słuchałam jej kłamstw i z satysfakcją obserwowałam, jak moja prawniczka robi z niej miazgę. Ramona i Herschel zmyślali w identyczny sposób. Snuli wizje świetnych relacji z ojcem, częstych kontaktów, miłości, jaką darzyli rodzica i tak samo ośmieszyli się przy banalnie prostych pytaniach. Aż miło było czytać. Żeby być sprawiedliwą, muszę przyznać, że Jake Brigance często miał ułatwione zadanie. Był wyraźnie faworyzowany na sali sądowej – nie tylko przez jedną z przysięgłych.
Pochłaniając to liczące prawie 640 stron tomiszcze, odczuwałam przeróżne emocje, od zaintrygowania, przez rozbawienie, po znużenie. Czytałam z dużym zainteresowaniem, ale miejscami rzucała mi się w oczy pewna naiwność fabuły czy papierowość postaci. Co jakiś czas zadawałam sobie pytanie „kiedy w końcu rozpocznie się proces?”. Przewracałam kolejne kartki, poznawałam kolejne fakty, akcja nabierała rozpędu, ale na salę sądową wciąż nie mogliśmy dotrzeć. Brakowało mi też elementu zaskoczenia. Przykładowo, adwokat dzieci wyciągnął spod ziemi niewygodne fakty, o których Jake miał się dowiedzieć dopiero na procesie. Jako czytelniczka poznałam je dużo wcześniej i kiedy wreszcie doszło do rozprawy, bohater był osamotniony w swoim zdumieniu. Ja już to przeżyłam. Niemniej historia wciągnęła mnie bez reszty. Kiedy odkładałam książkę na czas pracy, często wracałam do niej myślami. Brawo, panie Grisham, dziś nie tak łatwo przykuć uwagę czytelnika. Zwłaszcza gdy styl prowadzenia fabuły lekko trąci myszką.
Jeśli nie znacie, a lubicie sądowe thrillery, gorąco polecam.
Swego czasu czytałam wszystko tego Autora, co tylko wpadło mi w ręce. Teraz jakoś przystopowałam, ale chyba wrócę do jego książek.
OdpowiedzUsuńA ja zacznę czytać więcej. Nie od razu, bo mam już listę na najbliższe parę miesięcy, ale na pewno w w tym roku :)
Usuńcenie Grishama. czytalam sporo jego ksiazek i chetnie wracam do nich
OdpowiedzUsuńMuszę iść w Twoje ślady :)
UsuńGrisham był ulubionym autorem mojego brata, więc parę książek przeczytałam. Kiedy brat się wyprowadził, sama już po niego nie sięgałam. Ciekawe, czy po tylu latach by mnie zainteresował ☺️
OdpowiedzUsuńJeśli będziesz mieć czas i ochotę, polecam to sprawdzić :)
UsuńPróbowałam kiedyś czytać thriller sądowy innego autora, ale opisy procesu – przesłuchiwań świadków, potyczek pomiędzy adwokatem a prokuratorem, przemów sędziego, który miał skłonność do gadulstwa i przynudzania – ciągnęły się niemal przez całą powieść i w sumie nie dobrnęłam do końca. Cieszę się, że Grisham pisze ciekawiej. Nabrałam chęci na sięgnięcie po którąś z jego licznych książek. :)
OdpowiedzUsuńNie chcę Cię wprowadzać w błąd. Potyczek między prawnikami jest tu sporo, przy czym mają miejsce przed głównym procesem. Jest też sporo rozmów głównego bohatera i np. sędziego. Wszystkie według mnie bardzo ciekawe, ale być może kogoś taka liczba dialogów zastępujących akcję znudzi.
UsuńJa ostatnio z thrillerami mam nie po drodze, bo aktualnie wolę sięgać po fantastykę, literaturę faktu i literaturę piękną. Ale czasem nachodzi mnie ochota na tego typu literaturę, więc będę miała na uwadze.
OdpowiedzUsuńGeneralnie mam podobnie. W tym roku planuję ostro podgonić z fantastyką, bo na swoją kolej czeka kilka naprawdę obiecujących tytułów. Ale tego autora polecam :)
UsuńKsiążkowo siedzę chwilowo w świecie Gerarda Edlinga, ale tak mnie ostatnio zainspirowałaś Grishamem, że odpaliłam po raz kolejny "Raport Pelikana". A potem poleciało w kluczu Julii Roberts: "Kocham kłopoty", "Pretty woman"... ;)
OdpowiedzUsuńO, a ja miałam fazę na "Erin Brockovich" i ostatnio oglądałam jak najęta :)
UsuńMuszę przyznać, że to bardzo zachęcająca recenzja (i wydaje się, że można spokojnie sięgnąć po ten tom, bez znajomości poprzedniego), ale naprawdę zaskoczyła mnie objętość książki! Ponad 600 stron O.O
OdpowiedzUsuńTak, są nawiązania do poprzedniej części, ale bez żadnych problemów można się zorientować co i jak bez jej czytania. Fakt, to grubasek, ale (raczej) nie przegadany :)
UsuńBardzo popularny jest ten autor. Jak pracowałam w księgarni to jego książki schodziły jak świeże bułeczki.
OdpowiedzUsuńJa próbowałam kiedyś czytać jego książki ale niestety są dla mnie za mocne.
To ja do tej pory znałam wyłącznie ekranizacje :)
UsuńO rany mam te same skojarzenia na hasło "Grisham". Jakieś dwa lata temu dostałam jego wówczas nową książkę w prezencie i wciąż nie przeczytałam. Przypomniałaś mi, że chciałam to zrobić :) Jeśli polubię się z twórczością Grishama to pewnie sięgnę i po "Czas zapłaty" :)
OdpowiedzUsuńI "czas zabijania" :)
UsuńCiekawa jestem, czy Ci podejdzie. Trzymam kciuki, żeby tak było :)
Jak tylko zmobilizuję się do lektury to pewnie jakaś opinia pojawi się na blogu :)
UsuńTo tylko czekać :)
UsuńGrisham dopiero przede mną, ale na pierwszy ogień chcę wziąć ,,Raport pelikana" :)
OdpowiedzUsuńOglądałam tylko film, ale myślę, że książka będzie co najmniej dobra :)
Usuńach, jak ja lubię książki Grishama, dawno już po niego nie sięgałam, czas to zmienić.
OdpowiedzUsuńhttps://okularnicawkapciach.wordpress.com/
To mógłby być tytuł kolejnej części. "Czas to zmienić" ;)
UsuńA ja przyznaję szczerze, że jeszcze nie miałam okazji przeczytać żądnej książki autora. Słyszałam o nim ale jakoś nie było mi po drodze. Na pewno nie zacznę od tej ksiazki, tylko dlatego, że jest to drugi tom cyku, bo ogółem wydaje się kusząca. Lubię książki przesiąknięte emocjami, więc na pewno w swoim czasie zapoznam się z autorem :).
OdpowiedzUsuńZ pierwszym tomem powiązania są tylko takie, że bohater to TEN słynny prawnik :) Można spokojnie czytać bez znajomości pierwszej części - chyba że bardzo nie chcesz :)
UsuńGrishama poznałam przy okazji jego cyklu o Wyspie Camino i prawdę mówiąc nie porwał mnie jakoś obłędnie. Właśnie zastanawiałam się czy się nie cofnąć do jego wcześniejszych książek takich jak właśnie "Firma" czy "Czas zabijania" albo "Raport pelikana"... Z tego co piszesz wynika, że jednak warto zrobić ten krok w tył, więc chyba tak spróbuję, dzięki! :)
OdpowiedzUsuńZnam te tytuły tylko jako filmy, do tego oglądane dość dawno, ale bardzo mi się podobały. A nie jestem jakąś super fanką prawniczych klimatów :)
Usuń