Kiedyś byłam romantyczką, dziś został mi głównie cynizm. Czasem jednak potrafię się rozczulić – nie tylko przy oglądaniu filmów z kotkami. Tak było i tym razem, gdy poznałam „Fake Dates and Mooncakes”. To przesłodki romans dla nastolatków (i o nastolatkach). Czuć, że targetem są młodsi czytelnicy, ale typowa dla tej literatury naiwność i stawianie wszystkiego na jedną szalę nie przeszkadzały mi w czerpaniu z czytania dużej przyjemności.
Debiut Sheer Lee opowiada o uczuciu między dwójką młodych mieszkańców Nowego Yorku. Dylan pracuje w restauracji swojej cioci, a Theo to członek niesłychanie bogatej rodziny. Spotykają się przypadkiem dzięki smażonemu ryżowi (z dodatkiem cebuli dymki). Niedługo później okazuje się, że w apartamencie na poddaszu nie tylko Dylanowi serce zaczęło bić szybciej. Theo odwiedza go w restauracji i proponuje układ. Tym samym wchodzimy w jeden z najczęściej spotykanych schematów w romansach, czyli udawany związek. Przy czym... żaden tak naprawdę nie chce, żeby ich randki nie były prawdziwe.
Niesamowicie miło mi się czytało. Kibicowałam chłopakom, choć zakładałam, że nie ma potrzeby, bo przecież oni muszą być razem. Nie tylko dlatego, że okładka jest taka śliczna i słitaśna. Poczułam się z dwie dekady młodsza, kiedy śledziłam ich przekomarzania, mniejsze i większe dramy oraz przeżywanie każdego dotyku, uśmiechu czy wreszcie pocałunku. Powiem więcej! Nie mogłam się doczekać, kiedy w końcu któryś zbierze się na odwagę i pocałuje tego drugiego. To było takie urocze i niewinne! Chociaż co jakiś czas pojawiał się komentarz z boku (np. od kuzynki) sugerujący bezeceństwa lub przypominający o prezerwatywach. Czyli słodko, ale z głową.
Historia jest przyjemnie napisana oraz – co nie dziwi – prosta i przewidywalna. To absolutnie nie przytyk! Oczywiście w trakcie musi pojawić się jakaś przeszkoda, żeby nie było zbyt idealnie. Niemniej to znakomita lektura dla młodzieży marzącej o wielkiej miłości, która spada z nieba. Przy okazji czytelnicy mogą poznać lepiej azjatycką kulturę, dowiedzieć się więcej o egzotycznych dla nas wierzeniach i legendach, a także o gotowaniu (lub raczej pieczeniu). Widać, że autorce zależało na przybliżeniu odbiorcom kilku aspektów i nie chodzi mi tylko o przepis na księżycowe ciasteczka. „Fake Dates...” mają sporo walorów edukacyjnych, m.in. poruszają kwestię adopcji zwierząt. Za to kolejny plusik.
Bardzo bym chciała, żeby kiedyś świat zmienił się na ten, w którym Dylan poznał Theo. Wspaniały, tolerancyjny świat, gdzie miłość to miłość, nie patrzy na płeć. Gdzie tęczowe nastolatki mogą liczyć na wsparcie rodziny, włącznie z jej najstarszymi członkami. Złapałam się na żalu, że tak nie ma. A później na refleksji, że przecież jest wiele państw, w których w miłość nie rzuca się kamieniami. Patrzę z perspektywy kraju z takim a nie innym rządem i to mi zaciemnia (zabrunatnia) obraz. Ale ciągle wierzę i powtarzam za Tomaszem Lipińskim z grupy Tilt: „Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie...” A Wam polecam tę przeuroczą książkę.
Premiera książki: 14 czerwca 2023 roku
Możliwość przedpremierowej lektury zapewniło mi Wydawnictwo Literackie, za co bardzo dziękuję.
Może skuszę się kiedyś. Byłby to miły przerywnik między kolejnymi truposzami i zgnilizną świata.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie odbiegałoby tematem od truposzy i zgnilizny świata ;)
UsuńJa nigdy nie byłam romantyczką i książki o miłości niezbyt mi podchodzą
OdpowiedzUsuńNo to Tobie jej nie polecam, absolutnie ;)
UsuńCzyli to taki romans gejowski z Nowym Jorkiem w tle? :) Muszę przyznać, że okładka mnie odstrasza.
OdpowiedzUsuńDokładnie tak. No, to treść odstraszy(łaby) Cię jeszcze bardziej, bo okładka idealnie do niej pasuje. Zresztą autorka w podziękowaniach pamięta też o twórcy (albo twórczyni, nie pamiętam) rysunku. Podkreśla, że udało mu się uchwycić dokładnie to, o co jej chodziło :)
UsuńKsiążka-slodziak z przepisem na ciasteczka w środku brzmi jak coś, co bym chciała przeczytać, gdy życie zrobi się ciut za bardzo przygniatające. :)
OdpowiedzUsuńO tak, myślę, że mogłaby pokrzepić. Ale nie jak cukier - zdrowo! :)
UsuńMoje zdanie o romansach znasz, zwłaszcza tych przesłodkich, więc po książkę nie sięgnę :) Natomiast co do tej wyidealizowanej wizji to czasami myślę, że jednak wszystko tkwi w ludziach i wierzę, że są rodziny, w których nie ma znaczenia jakiej płci jest wybranek/wybranka :)
OdpowiedzUsuńTak, znam, aczkolwiek... ;)
UsuńNie no, ja też wierzę, że są normalne rodziny. W sensie takie, w których kocha się członków takimi, jacy są, wspiera się ich, a nie wyrzuca z domu. Nie mówiąc o innych chorych akcjach. Ale sporo i takich z porytym podejściem, niestety :/
Prawda, teraz już się nie zapieram, że na pewno nie przeczytam, bo nigdy nie wiadomo co mi się spodoba :)
UsuńNiestety tak i nigdy nie zrozumiem jak rodzina może wykluczyć kogoś, kogo rzekomo kocha. Wiesz, jeśli ta osoba nie okazała się seryjnym mordercą to serio nie wiem co takiego musiałaby zrobić, żebym zerwała kontakt. Podejrzewam jednak, że w takich rodzinach po prostu nie ma miłości, przywiązania i zaufania, więc ludzie mieszkają ze sobą, a nawet się nie lubią.
Zawsze jest szansa/ryzyko, że zaskoczysz sama siebie ;)
UsuńMyślę podobnie. Czasami rodzina to jedynie osoby, które w mniejszym lub większym stopniu łączy pokrewieństwo krwi, ale nic więcej. Ba, czasami to one dokopią bardziej niż obcy. Chyba nie ma co próbować tego zrozumieć :/
Aż sama się boję dokąd mnie te literackie wycieczki zaprowadzą :)
UsuńSto procent zgody. Przysłowie, że z rodziną to tylko na zdjęciu jest niestety mocno aktualne.
Jakby to skwitowała moja koleżanka, nowe doświadczenie = nowe neurony w mózgu. Bilans na plus, a że czasem trafia w nasze ręce coś dziwnego... Wracam do punktu pierwszego, czyli nowe doświadczenie generuje nowe neurony ;)
UsuńBoleśnie przykre i boleśnie powszechne.
W sumie coś w tym może być :) U mnie też jest tak, że im więcej czytam, tym chętniej sięgam po eksperymenty. Jak czytam mało to zazwyczaj sięgam po gatunki te, co zawsze.
UsuńMam podobnie. I z jedzeniem to samo - niby jestem otwarta na eksperymenty, ale głodna wolę zamówić coś, co znam i na pewno mi podejdzie :)
UsuńOtóż to! To się nazywa comfort food czy jakoś tak, więc może jest też comfort book :)
UsuńCzasem ta bańka nie jest taka zła. Warto do niej wleźć i porozglądać się z bezpiecznego miejsca ;)
UsuńPrawda, teraz mam tyle roboty, że bańka mnie ratuje, czyli kryminał lubianego autora :)
UsuńPrzynajmniej umiesz wygospodarować sobie chociaż chwilę na czytanie :) Ja z tym utknęłam i podczytuję jedynie na kibelku, zresztą bardzo średnią książkę :/
Usuńoj, chyba bym się przesłodziła :)
OdpowiedzUsuńJest takie ryzyko ;)
UsuńOkładka jest cudna:) nastolatki to już nie mój target (łapię się nawet na tym, że problemy 20-latków stają się dla mnie odległe jak galaktyki), ale napisałaś recenzję tak ładnie, że przez chwilę mnie korciło, by dodać do listy. A potem spojrzałam na stosik wstydu 😝🤦 może chociaż smażony ryż to zrekompensuje 😉
OdpowiedzUsuńStosik wstydu ma to do siebie, że nigdy się nie kończy. Pozostaje zatem tylko podbierać książki z jednej strony i dokładać z drugiej ;)
UsuńJa jakoś nie umiem przekonać się do tego typu literatury, więc tę książkę sobie odpuszczę.
OdpowiedzUsuńJasne, nic na siłę :)
UsuńWidziałam chyba coś miłego o oryginale ;) Wydaje się, że to sympatyczna lektura idealna na wakacje! Trochę szkoda, że tytuł najwyraźniej nieprzetłumaczony.
OdpowiedzUsuńMoże wydawał się zbyt długi i dlatego go nie przetłumaczono. Ale samą książkę polecam :)
UsuńMoże innym razem ;P
OdpowiedzUsuńP.
Oookeeej ;D
UsuńWitam serdecznie ♡
OdpowiedzUsuńA ja lubię takie słodziaki. Nie jestem już nastolatką, ale lubię książki dedykowane młodzieży. Jak tak je czytam, zwłaszcza romansidła, przypominają mi się moje pierwsze miłostki i towarzyszące im uczucia :) Tytuł brzmi super, muszę go sobie zapisać. Może wpaść w mój gust ^^
Pozdrawiam cieplutko ♡
Myślę, że po takie coś zawsze można sięgnąć, niezależnie od wieku. Oczywiście, jeśli lubi się takie klimaty :)
UsuńPozdrawiam również! :)