Fannie
Flagg to chyba jedyna pisarka, której bez mrugnięcia okiem wybaczam
lukrowatość i nierealność świata przedstawionego. U innych z
prychnięciem ominę sielską anielską okładkę, u niej mnie taka
urzeka. Zasiadając do jej książek, nastawiam się na ciepło otulające człowieka jak miły kocyk oraz przekonanie, że
„dobrych ludzi jest więcej”. Godzę się z tym, że złe
wydarzenia z życia bohaterów układają się zadziwiająco łatwo.
Nie krzywię się na przerysowanie cech charakteru i zachowań. Biorę
autorkę z całym dobrodziejstwem, bo i to przerysowanie i nierealność,
i bajkowość jest okraszona przemiłym (rzekłabym nawet: lekko
babcinym) humorem, sprawiającym, że chce się uśmiechnąć przy
czytaniu. A samą książkę przytulić do serca.
Nie
wiem, czy dane mi się będzie jeszcze kiedykolwiek ogrzać się
jakąś książką tak mocno i przyjemnie, jak ogrzały mnie „Smażone zielone pomidory”. Jeśli ktokolwiek sięgnie po kolejny tytuł
Fannie z takim nastawieniem, może się rozczarować. Nie znaczy to
jednak, że te kolejne są kiepskie. Po prostu... Na szczycie
podium jest miejsce tylko dla jednej. „Witaj na świecie,
maleńka” nie jest „...pomidorami”. Zdecydowanie. Pojawiają
się w niej przekleństwa (nawet sporo. Dopiero po kilkunastu
przestałam się łapać na myśli, że autorce to jakoś tak... nie
wypada), a główna bohaterka to kobieta z problemami, które próbuje
utopić w alkoholu i przelotnych związkach. Nie umie, a raczej boi
się zaangażować. Nie chce nikogo pokochać, sama nie wie czemu.
Nie pamięta.
W
książce jest sporo goryczy i samotności, uciekania przed
przeszłością i strachu przed zadawaniem pytań. Jak na ironię,
bohaterka to dziennikarka. Dena Nordstrom jest przepracowana i ma
coraz większe problemy ze zdrowiem. Wielu ją podziwia, wielu
zazdrości, a wielu z radością patrzyłoby na jej upadek. Nowy
Jork lat 70-tych nie zna litości, jest jak wielkie korpo – nie
liczy się człowiek, tylko wyniki. Kobiety mają gorzej, zwłaszcza
gdy są piękne. Jeśli ośmielą się mierzyć wyżej i są w tym
skuteczne, otoczenie od razu przypina im łatkę „kariera przez
łóżko”. No bo jakżeby inaczej. Pokątnie szepczą tak nie tylko
koleżanki-brzydule, ale i odrzuceni koledzy. Plotka jest jak hydra –
trudno z nią walczyć, żeby nie zostać pokąsanym.
Z
drugiej strony mamy urokliwe Elmwood Springs, gdzie wszyscy
się znają, ślą sobie pozdrowienia przez płotki, wymieniają
uprzejmości na ulicy i w sklepie. Nikomu się nie spieszy. Tu nawet
krew w żyłach płynie wolniej. Kiedy Dena ląduje w miasteczku po
raz pierwszy, myśli głównie o ucieczce. Kiedy trafia tu po raz
drugi, zaczyna się wyciszać. I odkrywać, co naprawdę jest dla
niej ważne.
Fannie
poruszyła w tej książce kilka tematów, w tym problem segregacji
rasowej. Otworzyła mi oczy na pewien element historii, o którym
wcześniej nie myślałam. To bardzo ważna część fabuły, ale nie
napiszę więcej, bo byłby to spojler. W „Witaj na świecie,
maleńka” są też wątki, które nazwałabym feministycznymi,
motyw ciemnej strony popularności oraz homoseksualizmu. Nie wszyscy
pamiętają, że w latach 70-tych poza kolorem skóry liczyła się
także płeć. Nie było łatwo czarnoskórym mężczyznom, a co
dopiero mówić o czarnoskórych kobietach. Podwójnie
dyskryminowane, o wykształcenie i dobrą pracę musiały się starać
z podwójnym wysiłkiem. Przykre, kiedy pomyśleć, jak powoli to się
zmienia.
Przeczytałam
tę książkę z dużą przyjemnością, choć nie z takim zachwytem
jak „Smażone...” Widać w niej serce Fannie, dobroduszność i
prostolinijność bohaterów (chętnie wypiłabym herbatkę z ciocią
Elner), więc jeśli ktoś tęskni do takich rozkosznych
opisów, bardzo polecam. Przyznam też, że z radością
odwiedziłabym Elmwood Springs. Nie chciałabym w nim mieszkać na
stałe, ale tak samo nie chciałabym mieszkać w domku z piernika.
Mam na to zbyt ponury charakter. I staram się ograniczać cukier.
Dawno temu czytałam książkę tej autorki, chyba to była książka 'Wciąż o Tobie śnie' ale jakoś mnie nie porwała i pamiętam, że styl autorki też do końca mi nie odpowiadał. Ale może dam kiedyś szansę tej autorce i przeczytam ' Smażone zielone pomidory'.
OdpowiedzUsuńDaj szansę, daj :)
UsuńDawno już przymierzam się do tego nazwiska, ale w pierwszej kolejności planuję się zabrać za Pomidory jednak. Ale jeśli zachwycę się nimi tak jak Ty, to pewnie i po tę sięgnę :)
OdpowiedzUsuńBardzo jestem ciekawa, co będziesz sądzić o "Smażonych..." :)
UsuńKochana
OdpowiedzUsuńDziękuję za propozycje i polecenie tej książki😄
Ja ostatnio słucham, zatem poszukam i napiszę, jak i czy mi się podobała🤗
Pozdrawiam serdecznie na miły dzień i tydzień cały 🌻❤️☕🙋☀️
Napisz napisz :)
UsuńDziękuję i od-pozdrawiam również :) Tu u nas się potężnie rozlało, a mnie zmogło i chodzę teraz taka śnięta. Mam nadzieję, że odzyskam energię, bo czeka nowy tydzień i nowe obowiązki :)
Muszę przeczytać, wszak to Fannie!!! :)
OdpowiedzUsuńPolecam :)
UsuńPięknie o niej napisałaś i chyba do niej zajrzę ale to za jakiś czas :)
OdpowiedzUsuńJak Cię najdzie ochota ;)
UsuńLub jesli :D
UsuńNie inaczej 😁
UsuńPS. Przyszliśmy ze sklepu i padliśmy. Nie ma to jak przespać większość dnia 😁
PS Jak w ogóle się nie spi to nie ma dziwota :D
UsuńŚpi się, tylko mało ;)
UsuńMało czyli prawie w ogóle?
UsuńNie, po prostu za mało. Kwestia złej organizacji :/
UsuńWspółczuję :(
UsuńTrzeba się ogarnąć i tyle :)
UsuńOgarnełaś się? ;D
UsuńBardzo powiedzmy ;)
UsuńJest powiedzmy i bardzo a nie samo powiedzmy, czyli nie jest tak źle xD
UsuńDziś zjadło mi godzinę. Budzik zerwał mnie o 8, klupnęłam w niego, żeby przestawić go na 9, odłożyłam, przyłożyłam głowę do poduszki i... zadzwonił ponownie. Była 9! Nie wiem, jak to się stało, ukradli mi godzinę snu :/ Ale pracuję, deadline do 16, więc muszę skończyć artykuł.
UsuńPo prostu potrzebujesz tego snu - organizmu nie oszukasz
UsuńAle ileż można? Nie mogę przespać połowy życia :/
UsuńKsiążka słodka, jak najlepszą czekolada.
OdpowiedzUsuńZdaje się, że tego właśnie potrzebuję najbardziej
Zatem mogę gorąco i z czystym sumieniem polecić takie kalorie :)
UsuńJa tez wszystko wybaczamtej autorce. Jest cudowna
OdpowiedzUsuńNa poprawę humoru w sam raz :)
UsuńAutorki nie znam ale chętnie sięgnę po tą książkę :)
OdpowiedzUsuńSkoro nie znasz, gorąco polecam Ci najpierw pomidory :)
UsuńNie lubię cukierkowości, zbyt prostych rozwiązań ale zainteresowałaś mnie tym, że u tej autorki jakoś przesadzają one mniej. Być może jej styl pisania ma coś w sobie i warto coś szansę. W każdym razie smażone pomidory pewnie lepiej zostawić na koniec, by delektować się innymi potrawami :P
OdpowiedzUsuńWedług mnie jest cudowna i przekochana, ale trzeba się do niej odpowiednio nastawić. Jeśli potraktować ją zbyt poważnie, może odrzucić i swoją słodkością i naiwnością. A to taka puchata babeczka, żadna z niej wuzetka z lekką nutką goryczki ;)
UsuńPomidory chyba dałabym na początek. Jeśli inne Ci nie podejdą, możesz się zrazić, a one naprawdę zasługują na szansę :)
uwielbiam jej styl, szczególnie jesienią, poprawia mi nastrój w ponury dzień. :)
OdpowiedzUsuńokularnicawkapciach.wordpress.com
Ciepło się robi na ciele i duszy od samego czytania :)
UsuńOK, przyjęłam ;)
OdpowiedzUsuńBardzo chętnie zapoznałabym się z tą historią.
OdpowiedzUsuńPolecam, choć jeśli nie znasz autorki, zachęcam do zaczęcia od "Smażonych zielonych pomidorów" :)
UsuńTa autorka wciąż jeszcze przede mną. Mam nadzieję, że wkrótce uda mi się coś jej przeczytać :)
OdpowiedzUsuńA ja mam nadzieję, że Ci się spodoba tak jak mnie :)
UsuńWitaj, w Twoim profilu zainteresowało mnie to, że piszesz o sobie w 3 osobie,a poza tym zdanie" Woli ceniacka niż niemowlacka"(czy to oznacza woli cwaniaka od niemowlaka?). Myślę, że każdy kto lubi czytać ma swojego ulubionego autora lub autorów jeżeli interesuje go określony gatunek literacki. Tytuł "Smażone zielone pomidory" nie jest mi obcy, więc możliwe, że książkę znam. Natomiast pozostałe tytuły obce i nazwisko autorki nie wbiło mi się w pamięć. Dziękuję za komentarz na moim blogu pod najnowszym postem. Adres strony zanotowałam, będę zaglądała. Ukłony.
OdpowiedzUsuńWitam witam :)
UsuńW sumie to trudno byłoby mi wybrać jednego autora i jeden gatunek. Nie chcę się na nic zamykać.
Ceniacek to szczeniaczek :) Choć szczerze to i tak wolę kotka, gdybym miała wybierać.
Pozdrawiam serdecznie w chłodny poniedziałek :)
Szalenie lubię twórczość pani Flagg, właśnie za to, że jest taka ciepła, miła, sielska... Znam większość jej książek i tak, jak i Ty, wybaczam jej nadmiar lukru w historiach ;). "Witaj na świecie, maleńka" też lubię, chociaż zgadzam się z Tobą, że "Smażonym, zielonym pomidorom" nie dorówna...
OdpowiedzUsuńA teraz czytam "Całe miasto o tym mówi", czyli historię Elmwood Springs.
Witam witam :)
UsuńMam tę książkę :) Zresztą mam wszystkie - udało mi się je wyłapać w sieci (a nie było to łatwe, zwłaszcza za "Babską stacją" się nalatałam), ale chcę je sobie dawkować. Kojarzę, że Fannie nie ma już zamiaru napisać nic dłuższego niż opowiadanie, więc kiedy przeczytam wszystko, co pochodzi spod jej pióra, nie będzie nic więcej :/
Ja tam nawet lubię takie urokliwe klimaty, babciny humor, naiwny optymizm, nierealnie łatwo rozwiązujące się problemy, bajkowość itd. Pod warunkiem, że książka ma "to coś" (co sprawia, że wywołuje rozkoszne ciepło zamiast grymasu politowania). Nie czytałam jeszcze żadnej powieści tej autorki, ale coś mi się wydaje, że to dobra opcja na ponure jesienne wieczory :)
OdpowiedzUsuńPolecam gorąco, przede wszystkim "Smażone zielone pomidory". Rozgrzeją Cię od środka :)
UsuńSimon Beckett wciąż przede mną, ale Twój kot to słodziak <3
OdpowiedzUsuńJest jest, ale strasznie humorzasty ;)
Usuń