Większość ludzi ciepło wspomina dzieciństwo czy wczesną młodość. Życie było wtedy prostsze, problemy mniejsze, a świat jakiś taki bardziej przyjazny. Niejedna osoba fantazjowała o cofnięciu się w czasie. Czyż nie byłoby cudownie naprawić błędy lub przeżyć coś jeszcze raz – tylko tym razem lepiej? Fannie Flagg to zrobiła, z tym że... Niektóre marzenia powinny zostać wyłącznie marzeniami.
Czytając „Powrót do Whistle Stop”, widziałam uśmiech na twarzy autorki. Może też jedną czy dwie łzy? Oczy z pewnością błyszczały jej z emocji, kiedy zapisywała kolejne strony. Przywróciła do życia bohaterów z dawnych czasów, dopisała nowe rozdziały starych historii. Pozwoliła czytelnikom spojrzeć na wydarzenia z innej perspektywy, usłyszeć je z innych ust. Wykreowała świat, w którym mogła się schronić przed szarą rzeczywistością pandemii. Przy okazji świetnie się bawiła. A ja wciąż nie jestem pewna, czy powstanie tej książki było dobrym pomysłem.
Wiedziałam, że kupię najnowszą powieść Fannie, gdy tylko o niej usłyszałam. A teraz czuję się jak ktoś, kto przyjechał z zagranicy, żeby po latach odwiedzić rodzinny dom. Miło się spotkać i powspominać, ale prędzej czy później pojawia się ta myśl. Już się tu nie pasuje. Początkowo wzruszona, później coraz częściej, niczym natrętną muchę, odganiałam rosnące rozczarowanie. Walczyły we mnie dwie strony – fanka („Oczywiście, że ci się podoba! To Fannie!”) i Gałkiewicz z „Ferdydurke” („Ale kiedy ja się wcale nie zachwycam! Nie zajmuje mnie! Nie mogę wyczytać więcej niż dwie strofy, a i to mnie nie zajmuje! Boże, ratuj, jak to mnie zachwyca, kiedy mnie nie zachwyca?”).
„Powrót do Whistle Stop” nie jest „Pomidorami...”. Bardzo nie jest. Do połowy przypomina zapiski kronikarza, który przybliża losy bohaterów. Robi to w tak dużym skrócie, że długo nie byłam w stanie zżyć się z żadnym z nich. Jakbym podróżowała w rakiecie i mijała kolejne planety. Ot, zerknęłam i lecę dalej, bo nie interesuje mnie, czy jest na nich jakieś życie. Przykład: śliczna córka Buda, syna Ruth i Idgie, właśnie przyszła na świat. Przewracam kilka kartek – już jest rezolutną dziewczynką. Przewracam kolejne – wychodzi za mąż. Kolejne – czuje się samotna. Kiedy miałabym ją polubić? Kiedy jej historia miałaby zacząć mnie obchodzić?
Szczęśliwie druga połowa jest lepsza. Poznajemy bohaterów i parokrotnie cofamy się w czasie, żeby poznać epizody, których nie było w pierwszej części. Co jakiś czas komuś przydarzy się coś złego, ale głównie po to, żeby nie było zbyt idealnie. Wiemy, że i tak wszystko dobrze się skończy, bo to nie rzeczywistość, lecz bajkowe życie w śnieżnej kuli. Potrząśniesz nią i ze szklanego nieba posypie się brokat. W mikro świecie wszystko układa się pomyślnie, a docierając do ostatniej strony, ocieramy łzy wzruszenia.
Niestety, jak dla mnie autorka zdecydowanie przesadziła z cukrem. Może gdyby to była kolejna świąteczna historia typu „Boże Narodzenie w Lost River”, przymknęłabym oko. Ale to było ruszenie świętości, książki, którą pokochały miliony. Bardzo starałam się na nic nie nastawiać. Do tego bałam się, że Fannie dotknął „syndrom Musierowicz” (kiedyś były czasy, teraz nie ma czasów). Tymczasem pisarka „zepsuła” powieść inaczej. Zmieniła uroczą, przesympatyczną historię w baśń pełną różowych jednorożców (a raczej różowych cadillaców), puchatych chmurek i totalnie nierealnych zbiegów okoliczności. Ponadto pierwsza część „Powrotu...” nie oferuje niczego nowym czytelnikom. Druga – już bardziej. Pierwsza jest ukłonem w stronę fanów, bo dowiadujemy się, co było po „They lived happily ever after”. A potem, jak wspomniana kula, turla się ruchem jednostajnie przyspieszonym w stronę waty cukrowej, lukru i cukru, od którego skrzypi w zębach.
Smutno mi, bo powrót po latach okazał się rozczarowaniem. Nie wystarczy odbudować miasteczka z ruin czy ułożyć bohaterom bajkowe życie. Wspomnienia są piękne, bo są wspomnieniami. Przeszłość to przeszłość, to se ne wrati. Ale jest plus lektury – zapragnęłam sięgnąć po „Smażone zielone pomidory”. I Wam też polecam ten jedyny słuszny sposób na powrót do Whistle Stop.
Oczywiście, moim zdaniem ;)
Szkoda, że jesteś rozczarowana. Czasem rzeczywiście do niektórych historii nie powinno się wracać, szkoda też, że Autorka przesadziła z lukrem. Nie będę sobie psuła wspaniałych wspomnień, że "Smażonych pomidorów".
OdpowiedzUsuńNa szczęście mogę "podleczyć się" którąś z wcześniejszych książek. No i są wspomniane "Pomidory", które grzeją lepiej niż niejeden termofor :)
UsuńPrzykro mi, że jesteś tak rozczarowana, bo widziałam, że bardzo czekałaś na tę książkę. Czasem tak bywa, że jak się chce coś ulepszyć, poprawić, dopisać po latach, to to się okazuje gorsze. Sama całkiem lubię "Smażone zielone pomidory", ale jakoś mnie nie kusiło, żeby sięgać po tę kontynuację. Może gdzieś w głębi duszy obawiałam się właśnie rozczarowania, że już tu nie pasuję...
OdpowiedzUsuńBardzo czekałam i trochę się bałam, kiedy otwierałam książkę. Okazało się, że słusznie, no ale co poradzić? Na szczęście mam inne, po które można sięgnąć, żeby poprawić nastrój :)
UsuńNo jasne, zawsze można znaleźć sobie jakiś przyjemny comfort book :)
UsuńTeraz wzięło mnie na książki dla dzieci/młodzieży. Taka odskocznia od "Szram" i "27 śmierci". Zapisałam się do biblioteki na kilka pozycji typu "Dziewczynka, która wypiła księżyc" :)
UsuńA ja tak z innej beczki: będę chwalić cukier :) Może nie do końca ten, bo jeszcze nie doszłam ani do Pomidorów, ani do kontynuacji, ale w ogóle takie proste historie są czasem potrzebne. Ostatnio miałam tak przebodźcowny świat, że jedyne co mogłam przyswajać to własnie taki cukier. Czytałam opowiadania o miłości w Zakopanem (hehe) - 2 książki, akcja jednej rozgrywa się zimą, druga latem, druga wydaje mi się ładniejsza. Może wchodząc znów w dobrze znany świat Fannie zrobiła to dla siebie?
OdpowiedzUsuńAleż ja uwielbiam proste historie Fannie! :) Tylko nie takie ocukrzone. W wywiadzie mówiła, że napisała drugą część z tęsknoty, chciała odciąć się od pandemii i wrócić w ciepłe, znane miejsce. Tak więc zrobiła to dla siebie - i jej się pewnie podobało. Mnie niestety nie i jakkolwiek uwielbiam tę autorkę, zalania Whistle Stop toną cukru nie mogę jej wybaczyć :/
UsuńNie znam tej serii, ale coraz częściej ją i widzę i powoli się do niej przekonuję :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Zakładka do Przyszłości
Pierwszą część gorąco polecam :)
Usuńmoże więc sięgnę kolejny raz po Pomidory? Szkoda mi psuć pięknych wspomnień.
OdpowiedzUsuńokularnicawkapciach.wordpress.com
Tak bym zrobiła :)
UsuńNie wiem z jakiego powodu zniknął komentarz Okularnicy w kapciach :/ W każdym razie to nie moje działanie.
UsuńSię okazało, że był i wessało go do spamu :)
UsuńCóż za rozczarowanie. Tzn. niekoniecznie moje, bo jeszcze nie przeczytałam 1 części;), ale domyślam się, jak bardzo Twoje. Pewnych rzeczy lepiej nie ruszać. Tak rzadko 2 tomy są dobre, porównywalne, czy lepsze (to się chyba nie zdarza;)), że naprawdę nie wiem po co Ci autorzy w to brną. Tylko kasa?
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy Fannie chodziło o kasę, czy tylko o ucieczkę przed pandemią. Siedziała w domu, prawie jak więzień, więc od słowa do słowa, od myśli do myśli stwierdziła, że powróci do wymyślonego przez siebie świata. I wyszło jak wyszło. Niektórym się podoba, dla mnie za dużo :/
UsuńWitam serdecznie ♡
OdpowiedzUsuńJeszcze nie czytałam serii, ale sporo o niej słyszałam. To nazwisko ostatnio jest dość często spotykane między blogami. Szkoda, że powrót wyszedł tak a nie inaczej. No ale na niektóre sprawy nie ma się wpływu. Szkoda, naprawdę, przykro być rozczarowanym i całkowicie to rozumiem. Świetna recenzja Kochana, jak zawsze szczera i rzetelna!
Życzę Ci samych cudownych książek :)
Pozdrawiam cieplutko ♡
Są też opinie osób zadowolonych. Ja po prostu jestem mocno rozczarowana, czuję się jakby mi popsuto coś wspaniałego. Ale to tylko moje zdanie :)
UsuńPozdrawiam również! :)
Musiałabym sobie chyba najpierw przypomnieć "Pomidory". Nie jest to powieść, która utkwiła mi w pamięci, więc i do kontynuacji mi nie śpieszono
OdpowiedzUsuńCzyli jednak są ludzie odporni na urok "Pomidorów"! :)
UsuńWielu pisarzy próbuje wracać do swoich książek na siłę, czasem jest to dużym błędem. Sama z niepokojem zabrałam się za pisanie dalszej części Seksty. Kiedy pytali mnie o nią odpowiadałam, że historia już się skończyła. Jednak została postać, której poczułam, że nie mogę zostawić w takim stanie. Czy nie popełnię błędu, jak inni autorzy i nie zacznę po sobie psioczyć? Zobaczymy.
OdpowiedzUsuńCo do książki, o której piszesz trudno mi się wypowiedzieć, bo nie czytałam nawet Pomidorów. Myślę, że po nie sięgnę, a później się zobaczy :)
Myślę, że jeśli odpowiednio uzasadnisz powstanie drugiej części (jej fabułą), nikt psioczyć nie będzie :) Sama czujesz najlepiej, czy wybrzmiały już wszystkie głosy, czy jakaś historia czeka jeszcze na opowiedzenie.
Usuń