sobota, 27 lipca 2024

"Kot niebieski" Martyna Bunda

Zanim napisałam pierwsze słowo, wstukałam do wyszukiwarki hasło „szartros”. Zobaczyłam pięknego puszystego kota o niebieskim zabarwieniu futra. Bardzo podobny do brytyjczyka, a nasz, rodzimy. A dokładniej kartuski. Jedyny (zbiorowy) bohater tej książki, z którym miałam szansę mocniej zżyć się podczas czytania. Dlaczego? Już wyjaśniam.

O twórczości autorki słyszałam wcześniej i to same superlatywy. Minęło jednak sporo czasu, zanim gwiazdy ustawiły się w odpowiedniej konfiguracji i zgodnie z zasadą trójjedności miałam czas, ochotę oraz książkę w ręku. Tak bywa u mnie z literaturą piękną. „Kot niebieski” okazał się mądrą, choć gorzką opowieścią, która ciągnie się na przestrzeni kilku wieków. Mimo mnóstwa wydarzeń, w tym wojen, snuje się dość leniwie, niczym smuga dymu. To bardziej kronika wydarzeń niż historia konkretnych bohaterów.

Wszystko zaczyna się w 2015 roku, „gdy pewna kobieta z podkartuskiego Prokowa wyjęła z krzaków błękitne, uśmiechnięte kocię”. A tak naprawdę cofamy się do 1379 roku, do snu kasztelanica z Ruśniczyna. „Władca na zamku z polnego kamienia” śni, że jest psem. Chcąc odkupić grzechy, ofiaruje ziemię i fundusze na budowę klasztoru. Musi też oddalić Sulkę, swoją kobietę. Lepszym określeniem byłoby tutaj „niewolnica seksualna”, bo podobnie jak sześć poprzednich została porwana i zmuszona do przymierzenia błękitnej sukni. Najbardziej przypominała tę, której nie udało mu się zniewolić, więc została w zamku, aby posłusznie rozchylać białe uda. Nawet imię nie było jej imieniem, lecz nazwą, pseudonimem, zaś ona sama nie była sobą, a kopią.

Los siódmej Sulki, wykorzystanej i porzuconej jak pies przed wakacjami, jest losem wielu kobiet w tamtych czasach. I późniejszych. Poznajemy je na kartach „Kota...”, jak są wyśmiewane i niewolone, spychane na margines, obwiniane za swoją krzywdę, jakby miały na nią jakikolwiek wpływ. Jak są gwałcone przez panów i chłopów, napoczęte, zbrukane i zużyte. Jak hańba za gwałt spływa nie na gwałciciela, a na jego ofiarę. Nawet „oryginalna” Sulka czuła, że zbrukała honor rodziny, bo dała się porwać z klasztoru. Uff, na szczęście kasztelanic nie dopiął swego, bo popsułby wujowi dziewuchę. Ale nie powinna dać się porwać i tyle. Jak się nie obrócić, dupa zawsze z tyłu.

Piszę z goryczą, ale i z goryczą czytałam. Im dalej posuwała się opowieść, tym większą czułam złość na czasy, na mentalność, na ciemnotę. Na niesprawiedliwość. Na kreatywność w tłamszeniu kobiet, zarówno tych, które nie miały żadnego obrońcy, jak i tych, którym udało się uzyskać jakąś mikro władzę. Zazdrościłam błękitnym kotom, że obserwują wszystko z dystansu, z obojętnością i spokojem. No, może czasami dziwią się ludzkiej głupocie. Żal mi było zwierzaków Joanny zielarki, ale z mściwą satysfakcją czytałam o wielkim pożarze z 1460 roku.

Czemu na początku wspomniałam, że zżyłam się tylko z kartuskimi kotami? Bo w gronie licznych postaci nie było osoby, która zostałaby na dłużej i wzbudziła moją sympatię. Pojawiały się i znikały, a jeśli były kobietami, to miały nieszczęśliwy koniec nieszczęśliwego życia. Lata mijały, wojny zaczynały się i kończyły, ludzie tracili majątki życia i zaczynali od nowa. Jedynie koty przewijały się przez fabułę. Zawsze istotne, chociaż w tle. Prócz tego bohaterów łączyły podobne sny i fantazje o materii i fali. Coś się komuś wydawało lub istniało naprawdę. Być może było magiczne, ale realnie wpływało na ludzkie losy, w dobry albo zły sposób.

Piękna, smutna, gorzka, niespieszna opowieść. Uważam, że warto ją przeczytać i polecić.

12 komentarzy:

  1. Nie miałam jej w planach, ale po Twoim wpisie zmieniłam zdanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będę ją dobrze wspominać, jako kawał porządnej literatury pięknej.

      Usuń
  2. Trochę mnie intryguje, ale czuję, że jeszcze nie na tyle mocno, żebym jej już teraz szukała. Ciekawe czy i ja czułabym gorycz po lekturze ze względu na to, jak traktowane były kobiety na przestrzeni wieków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może sięgniesz, kiedy się trochę uleży ;) Ze swojej strony polecam, ale musi być na nią dobry moment. I nastrój.

      Usuń
  3. Co prawda lubię się zżyć z bohaterami książek, które czytam, ale ta mnie ciekawi. Też wrzuciłam hasło w wyszukiwarkę. Piękny kotek <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. Wygłaskałabym, aż by futerko latało :D

      Usuń
  4. Kocham za "trójjedność"! Ale na razie nie mam siły na taką lekturę - potrzebuję lekkich zapychaczy, bo tylko tyle moja głowa jest w stanie przyswoić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne. Ona nie jest (chyba) jakoś strasznie na tym zafiksowana, po prostu ja wyłapuję takie rzeczy i się na nich skupiam. Może ktoś inny stwierdziłby, że takie czasy, tak było i nie ma co się użalać. I czytałby z przyjemnością o mieszkańcach tego regionu.

      Usuń
  5. Jako dumna właścicielka brytyjczyka też od razu wzięłam się za czytanie o tej rasie i uważam, że koty są przepiękne :) Tylko wikipedia podaje, że to kot francuski, więc trochę się pogubiłam. W każdym razie piękny :) Natomiast co do samej książki to już czuję tę złość z powodu losu kobiet. Jestem przekonana, że też nie mogłabym czytać ze spokojem. No, ale nic, zapisuję sobie tytuł, może i mnie się wszystko kiedyś złoży tak, że sięgnę po tę książkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytanie o tym było cholernie przykre i dołujące. A co do kotów, chyba faktycznie przybyły najpierw do Francji, a potem jakoś ktoś przemycił je do nas. Ale mogłam coś poplątać. Może autorka puściła wodze fantazji, bo tak jej pasowało?

      Usuń
  6. Nie miałam w planach tej książki. Jednak po przeczytaniu Twojej notki stwierdziłam, że może mi się spodobać, dlatego zapisuję sobie tytuł i mam nadzieję, że znajdę go w lokalnej bibliotece.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zatem życzę, żeby się znalazł, bo to naprawdę dobra książka :)

      Usuń