niedziela, 2 listopada 2014

Organiczny olej ze słonecznika

Jeśli chodzi o moją skórę, po prostu nie ma wad. Jest leciutki, rozprowadza się przyjemnie, wchłania bardzo szybko, nawilża cudnie, a do tego pachnie... Matko, jak on pachnie! Rozkochuję się w nim tym bardziej, im chłodniej robi się za oknem (z małopolska - na polu). Czy jakiś inny kwiat kojarzy się z upalnym latem bardziej niż słonecznik? Na pewno nie mnie, dziecku wsi.

Olej ze słonecznika, jak sama nazwa wskazuje, pachnie świeżym, dojrzałym słonecznikiem. Tak dojrzałym, że przy aplikacji pod powieki wpycha mi się wspomnienie nasłonecznionego pola obsianego kwieciem, na którego widok aż chce się uśmiechnąć.
.

Pokochałam go od pierwszego użycia. Wybrałam wersję organiczną, najbardziej surową i bardzo ją sobie chwalę. W tym samym czasie kupiłam też słynny olej z nasion malin, który również jest dobry (ba! nawet bardzo dobry), ale kosztuje więcej, a zapach ma średni. Idzie się przyzwyczaić, ale w sumie po co, skoro pod ręką mam JEGO. Zdetronizował króla i to jego używam najczęściej.

Kiedy go czuję, zaczynają mi pracować ślinianki. Pachnie jadalnie, niemiłosiernie kusząco - zwłaszcza dla kogoś, kto uwielbia nasiona słonecznika, i tak jak ja w lecie łazi z charakterystycznymi śladami na palcach (bo ciężko je doszorować). Ale warto.


Będę go kupować wciąż i wciąż, bo ma same plusy. Można dostać go w cenie ok. 4,60 zł za 30 ml, działa lepiej niż drogi krem, no i ten zapach upalnego sierpnia... Polecam każdemu - zresztą nadaje się do wszystkich typów skóry (ze szczególnym uwzględnieniem tłustej i mieszanej), więc spokojnie można go przetestować, choćby z czystej ciekawości. Nie będziecie żałować.

*fotki z sieci

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz