„Dziesięć lat temu napisaliśmy książkę, która to książka, co nas zdziwiło, znalazła licznych czytelników. Schlebiało nam to, ale nie mieliśmy wątpliwości, że nic więcej z tego nie wyniknie. Wszak ekonomiści nie piszą książek – a już na pewno takich, które ludzie chcieliby czytać. My napisaliśmy i uszło nam to na sucho”.
Co jakiś czas lubię opuścić czytelniczą strefę komfortu, aby spróbować czegoś innego. Nie chcę się zamykać w jednym gatunku. Zresztą, czytanie ciągiem książek z tego samego zakresu szybko mnie nuży. Kiedy nadarzyła się sposobność sprawdzenia, czy szeroko rozumiana ekonomia może być ciekawa dla (stereo)typowej współczesnej humanistki, nie wahałam się ani chwili. I tak trafiła do mnie pozycja, na którą nie zwróciłabym uwagi w księgarni. Przy okazji uświadomiłam sobie, że praktycznie nie mam książek z żółtą okładką. Zupełnie nie wiem czemu. Jakby były dla mnie niewidzialne.
Ale do brzegu. „Good Economics” to efekt współpracy dwójki ekonomistów, zdobywców nagrody Nobla. Miałam pewne obawy, czy dzieło specjalistów będzie dla mnie przystępne. Czy zrozumiem, co chcą przekazać, czy nie stanie mi na drodze brak wiedzy. Należę do ludzi, którym automatycznie włącza się w głowie tryb „zzzzzzz”, kiedy słucham kogoś, kto oblicza coś na głos. A trzeba przyznać, że liczb tu nie brakuje. Książka pęka w szwach od twardych danych, dowodów i faktów oraz odnośników. Mimo to nie odstrasza stylem – wręcz przeciwnie. Jest wciągająca, a jednocześnie zabawna. Została napisana przez osoby mające duży dystans do siebie i świata, przez co czyta się ją bardzo przyjemnie. Nie należy jednak do czytadełek, które zapewniają rozrywkę i ulatują z głowy najwyżej kilka dni później. Nic z tych rzeczy. Lektura zajęła mi prawie dwa miesiące, bo chciałam starannie przetrawić treść. Odstawiałam książkę na bok, dumałam nad tym, czego się dowiedziałam, sprawdzałam w sieci informacje, a później wracałam do czytania. Czasem po tygodniu.
Moim skromnym zdaniem autorzy stworzyli pracę, która raczej nie przypadnie do gustu zatwardziałym konserwom. Jeśli ktoś ma serce po prawej stronie, może odczuwać lekki dyskomfort podczas czytania. Twórcy poszukują rozwiązań, które mogą zmienić świat na lepsze, a nie przywrócić go na stare tory. Pochylają się nad problemami każdej grupy społecznej, w tym biednych regionów Indii czy innych części świata. Zwracają uwagę na zagrożenia płynące z populizmu, tak chętnie wykorzystywanego przez polityków i lobbystów. Udowadniają, że za poglądami często stoją uprzedzenia, wyjątkowo podatne paliwo nienawiści. Posługując się wieloma przykładami, wykazują, jak łatwo manipuluje się opinią publiczną. I jak chętnie społeczeństwo wierzy tym, którzy mówią dużo, głośno i z pewnością siebie, a nie ekspertom. Zwłaszcza ekspertom ekonomii oraz ich analizom, niewygodnym, wprawiającym w zakłopotanie i zmuszającym do spojrzenia z innej perspektywy.
Aby pokazać, jak ogłupia się społeczeństwo, Esther Duflo i Abhijit V. Banerjee oparli się m.in. na przykładzie Trumpa. Zakrojone na szeroką skalę kampanie kłamstw miały wzbudzać niechęć (a najlepiej nienawiść) do konkretnych grup. W przypadku Trumpa chodziło o szczucie na migrantów w stylu „przyjdo i zabiero wam pracę!” Napuszczanie jednych na drugich znamy świetnie z własnego podwórka. Któż nie kojarzy akcji typu zapłakana kuzynka, nauczycielki pijące kawę w Starbucksie, Polacy wracający promem ze Szwecji, ojciec lewak bijący matkę, bo głosowała na PiS czy – obecnie na topie – Ukrainki kradnące Polkom mężów? Cel jest zawsze ten sam: skłócenie narodu. (I odwrócenie uwagi od grzeszków rządu.) Kolejne fake newsy lecą w sieć, powielane setki czy tysiące razy przez trole. A także, niestety, przez pożytecznych idiotów. Darmowych, ale nie mniej gorliwych od tych, którym płacą. Mając tak potężną armię, można dowolnie kreować rzeczywistość. Autorzy z goryczą konstatują, że w morzu zafałszowanej treści eksperci nie mają siły przebicia. Nikt nie zwraca uwagi na ich głos.
Jak wynika z badań, ludzie chętniej wierzą autorom prognoz pogody niż ekonomistom. Czy oznacza to jednak, że ci mają milczeć? Bynajmniej – i właśnie dlatego powstała ta książka. Dowiecie się z niej mnóstwa rzeczy. Przekonacie się, dlaczego ludzie nie przeprowadzają się w poszukiwaniu zatrudnienia, nawet gdy grozi im głód. Czemu nie ma powodów do obaw, że migranci zagarną nasze miejsca pracy i zostaniemy z niczym. Co w ekonomii oznacza „lepkość”. Jakie mogą być konsekwencje liberalizacji handlu i czy zawsze dobre. Przekonacie się, że ekonomiści się mylą – ale wciąż się uczą i wyciągają wnioski. „Good Economics” to rewelacyjna, treściwa, ale przystępna pozycja, którą chętnie widziałabym u każdego na półce. Nie mam złudzeń, do wielu nie trafi. Z pewnością nie sięgną po nią amatorzy starego porządku, w którym „każdy znał swoje miejsce” i nikt nie narzekał (niechby tylko spróbował!). Ale polecić mogę i z przyjemnością to robię.
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Agora.
nietypowa książka na wakacyjną lekturę, ale bardzo ciekawa i z pewnością na czasie!
OdpowiedzUsuńokularnicawkapciach.wordpress.com
Na wakacje może i niezbyt, ale na pewno warta przeczytania. Jeśli nie teraz, to kiedyś tam, w przyszłości :)
UsuńZ czasem na pewną sięgnę, chwilowo utknęłam w thrillerach :)
OdpowiedzUsuńRozumiem :)
UsuńW KOŃCU coś dla mnie! ;>
OdpowiedzUsuńP.
Potwierdzam :D
UsuńMoże jakieś rozdanko na IG? ;>
UsuńP.
Z tą książką? Nie, ona zostaje ze mną. Ale jakbyś zgadł - niedługo zrobię rozdanie z paroma egz. rec. Można coś upolować :)
UsuńJeśli ktoś interesuje się tematem, książka będzie dla niego jak znalazł. Ja raczej spasuję, bo to nie do końca moja bajka. :) Cieszę się jednak, że tobie aż tak bardzo przypadła do gustu!
OdpowiedzUsuńNo właśnie o mnie wiele można powiedzieć, ale nie to, że interesuję się ekonomią :) Chciałam się przekonać, czy dam radę, czy mnie to pokona. Skoro ja dałam, jestem pewna, że jeśli nie wszyscy (w miarę ogarnięci) czytelnicy, to większość też da.
UsuńOczywiście nie namawiam na siłę. Nieśmiało zachęcam ;)
Mam nadzieję, że ta książka będzie gdzieś w bibliotece u mnie w mieście, bo z ciekawością ją przeczytam!
OdpowiedzUsuńMoże uda Ci się ją dostać - i przeczytać szybciej niż ja :)
UsuńTwoja recenzja zachęca do sięgnięcia po książkę. :) W internecie bardzo często można natrafić na wypowiedzi domorosłych ekonomistów, na pewno więc warto poczytać, co mają do powiedzenia ci prawdziwi.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem warto. Naprawdę :)
UsuńMyślę, że mogłabym się z niej sporo dowiedzieć. W wolnej chwili po nią sięgnę.
OdpowiedzUsuńTeż tak myślę. Polecam :)
UsuńJa spasuję, ale polecę komu trzeba.
OdpowiedzUsuńRozumiem :)
UsuńPierwszy raz słyszę o tej książce. Chętnie przeczytam.
OdpowiedzUsuńPolecam :)
UsuńNie jestem pewna, czy to tytuł dla mnie, ale nie mówię nie :)
OdpowiedzUsuńJeśli będzie okazja, warto sięgnąć. A nuż się spodoba :)
UsuńDwa razy sprawdzałam, czy jestem na dobrym blogu ;) Powiem tak, wyjście ze swojej strefy komfortu bardzo popieram, sama też od czasu do czasu korzystam, ale w tym wypadku to by było za duże wyjście ;D Ekonomię jednak na razie sobie daruję ;)
OdpowiedzUsuńLubię zaskakiwać ;D
UsuńJeśli kiedyś zmienisz zdanie, zachęcam. Naprawdę to tylko tak strasznie wygląda ;)