wtorek, 3 października 2017
"Kaiken" Jean-Christophe Grangé
To moje pierwsze spotkanie z tym pisarzem, wcześniej miałam tylko okazję poznać adaptację jego książki - "Purpurowe rzeki". Mimo że uważam ją za bardzo dobrą produkcję, w trakcie oglądania czułam się niekomfortowo. Film był taki... brudny i ciemny. Może nawet nie tyle sam film, co pokazane w nim zbrodnie. Podczas czytania "Kaiken" czułam się tak samo, i to praktycznie od pierwszych stron, kiedy wraz z Passanem, głównym bohaterem, przemierzałam ulice Paryża. Mroczne, pełne zła i przemocy, na którą rozsądnie przymknąć oczy. Mimo faktu, że jest się policjantem.
Grangé wali między oczy. Zdzielił mnie porządnie już przy pierwszym mordzie. Sporo czytałam, sporo widziałam (oglądało się... naprawdę dziwne filmy. Nie jestem z tego dumna), ale przyznam, że byłam pod wrażeniem. Jak dla mnie, przebił nawet paniczne pełzanie po trupach u Kinga czy mastertonowskie węgorze w brzuchu. I to raptem w dwóch akapitach! To, co robi zabójca, jest nieludzkie, potworne, niewyobrażalne. Do tego język, którym Jean-Christophe Grangé opisuje sceny, jakie zastaje policja - suchy, pozbawiony emocji, surowy niczym wypowiedź kryminologa. Z drugiej strony mamy subtelne przebłyski w opisach relacji Passana z żoną, Naoko. Rozwód w tle. Dla dobra dzieci pomieszkują w domu na zmianę. Ale w międzyczasie on upycha lizaki w kieszeniach kurtek dzieci i zostawia w kuchni świeże rogaliki. Ona odkłada książkę, przy której zasnął, rozsuwa mu zasłony i gasi muzykę.
Zabójca, któremu nie tak łatwo udowodnić winę, choć to, że to on, wiemy od początku. Makabryczne zbrodnie. I policjant, który nie waha się naginać prawa. Poczęty przez narkomanów u stóp posągu Buddy, urodzony w Katmandu, przygarnięty w Nepalu przez francuskie państwo, aż do 20 roku życia błąkał się po ciemnej stronie. Jako policjant mógł nie tylko spłacić dług wobec kraju, ale i częściowo wrócić do dawnego świata, ryzyka i adrenaliny. Ścigając mordercę, przekona się, że są do siebie podobni bardziej niż chciałby przyznać. Zwłaszcza, gdy ten zagrozi jego rodzinie.
"Kaiken" ma jeszcze jeden, bardzo istotny element. Japonię. Passan kocha japońską muzykę, kino i poezję. Poślubił Japonkę, jedną z tych, które "mają delikatność pędzelka, a zarazem ostrość noża do papieru". Marzy o Japonii, tej dawnej, silnej i honorowej. Jednocześnie stara się nie widzieć, że państwo podupada, trawi je kryzys, że to "dekadenckie społeczeństwo zatrute zachodnim rozkładem". No i mamy też tytułowy kaiken, czyli japoński sztylet, którym żony samurajów odbierały sobie życie. Hm... W kontekście opowieści Grangé to bardzo wymowne.
Może to swego rodzaju masochizm, bo czuję się nieźle sponiewierana, wręcz przewleczona przez fabułę, ale... chyba mi się spodobało. Z pewnością sięgnę po jego kolejne książki.
Marcadores:
Francja,
Japonia,
Jean-Christophe Grangé,
okrutne zbrodnie,
seryjny zabójca,
thriller
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Tego pana znam. Zaczęłam od Purpurowych rzek właśnie. Jak dla mnie facet super kreśli portrety psychologiczne. Przysięga otchłani porwała mnie niesamowicie, nie mogłam się od niej oderwać i zarazem przerażała mnie. Potem były inne. Do Kaiken też dotarłam. Świetna narracja. Oj tak potrafi ten autor przygrzmocić. Jak to się teraz modnie mówi: książka nieżle ryje psyche. Co do filmu Purpurowe rzeki podzielam twoje zdanie. Książka była lepsza.
OdpowiedzUsuńMilego dnia życzę 😃
Jeśli kiedyś będę mieć okazję, na pewno sięgnę po kolejną książkę tego autora, ale specjalnie ich szukać nie będę. To takie ciężkie, nieprzyjemne i brudne czytanie.
UsuńPozdrawiam również :)