Od przeczytania „Po prostu razem”
minął ponad miesiąc i właściwie wcale nie miałam zamiaru
poświęcać tej książce recenzji. Jednak coś nie dawało mi
spokoju, coś kazało mi wracać do niej myślami. Choć całkiem
możliwe, że wcale nie chodzi o jej przesłanie (lepiej razem
niż osobno, tak po prostu), może to coś, co mnie kłuje od środka
i żąda uwagi, to... druga świnka.
Ale od początku. To pierwsza powieść
Anny Gavaldy, z jaką się zetknęłam. Niektórych nieco
raził, a mnie właśnie przypadł do gustu sposób prowadzenia
narracji, złożony z licznych dialogów. Mimo wielu słów
wypowiedzianych na głos, większe znaczenie mają te, które nie
padły. Te przemilczane. W powieści aż się kłębi od treści
ukrytych między wierszami, a z półsłówek możemy stworzyć pełną
historię. Właściwie kilka historii, bo mamy tu paru bohaterów
porządnie przeczołganych przez życie. Jest Camille,
niemożebnie wychudzona artystka-malarka, która pracuje jako
sprzątaczka i żyje w nędzy pomimo sporej sumy na koncie.
Odchorowująca każde spotkanie z matką. Jest Frank, znerwicowany
macho-kucharz bez życia prywatnego (pomijając krótkie przygody
bardziej seksualne niż miłosne, ot dla zdrowia), poświęcający
nieliczne chwile bez pracy wizytom u babci. Jest Philibert,
arystokrata pracujący w kiosku, ze swoimi manierami i wrażliwością
pasujący bardziej do poprzedniego stulecia. Albo jeszcze
wcześniejszego. Wreszcie, jest Paulette, babcia, której bardzo nie
podoba się sytuacja, w jakiej się znalazła. Kaprys losu rzuca ich
w jedno miejsce – do dużego mieszkania czekającego na podział
majątku. Tak różne charaktery, tak różne doświadczenia, tak
różne podejścia do życia. Czy potrafią się porozumieć?
Czytałam, czytałam i z każdą
kolejną przewróconą stroną rósł mój zachwyt oraz przekonanie,
że „Po prostu razem”
dołączy do książek, które rzuciłabym się ratować w
razie pożaru. Jednak mniej więcej w połowie coś zaczęło mi
zgrzytać. Jakby autorka przyspieszyła tempo, ale nie samej fabuły,
a pisania. Jakby zaczęła się spieszyć (bo np. zbliżał się
termin oddania książki do redakcji), co odbiło się na języku.
Jako filolog zdaję sobie sprawę, że „odpowiednie dać rzeczy
słowo” wcale nie jest sprawą łatwą. I być może to nie
wina pisarza, tylko tłumacza. Nie wiem, w każdym razie mój zachwyt
zaczął stopniowo opadać, kiedy napotykałam na kolejne
sformułowanie nadające zdaniu infantylny charakter. Nie podam
żadnego przykładu, bo w trakcie lektury doszłam do wniosku, że
recenzji nie będzie, więc i nie ma co zaznaczać cytatów. A
szkoda.
Połową książki jestem zachwycona, a
połowa mnie zmęczyła. Obawiam się, że z czasem z całej treści
będę pamiętać tylko tę nieszczęsną drugą świnkę, która
przypatrywała się, jak zabijają jej brata i potem niemiłosiernie
kwiczała, jeszcze przed otrzymaniem ciosu. Kiedy Camille zapytała,
czy nie dało się tej drugiej jakoś zatkać uszu, żeby nie
słyszała krzyków zarzynanej pierwszej, Frank odpowiedział żartem:
„Czym, pietruszką?”
Ubawiłam się setnie, nie ma co. Ciekawym aspektem jest
zaproponowanie Camille wódki „na odwagę”, żeby dała radę
przejść przez świniobicie. Pamiętam, jak u nas na wsi zabijano
świnię. Sąsiad, który to robił, każdorazowo przychodził
zawiany. Czyżby podświadomie czuł, że coś jest nie tak i musiał
golnąć sobie dla kurażu?
Taka wege-dygresja. A wracając do
tematu, „Po prostu razem” nie jest złą książką. Co
więcej, oczarowała wielu czytelników, doczekała się nawet
ekranizacji. Być może kiedyś obejrzę. Anna Gavalda opisuje
potrzebę bliskości odczuwaną przez bohaterów, choć u każdego
inaczej. Pisze też o zmęczeniu życiem, o starości i godzeniu się
z nadchodzącym końcem – ale na swoich warunkach. To może nie
tyle smutna, co pełna refleksji powieść. Mając wybór (tak/nie),
raczej polecam niż odradzam, choć do recenzji – przypominam –
zmusiła mnie świnka, a nie zachwyt przeczytaną historią.
* fotka z sieci
Książka książką, ale kochana, ten kotek naszkicowany w nagłówku!!! Cudo :D
OdpowiedzUsuńTeż mnie chwycił za serce :)
UsuńA ja myślałam , że tylko brak pieniędzy jest powodem do nerwicy :)
OdpowiedzUsuńA tu można mieć i pieniądze i nerwicę ;)
Usuń