niedziela, 8 stycznia 2023

"Trzeci znak" Yrsa Sigurdardóttir


Niczego nie przeczytałam, więc wrzucam starą recenzję, żeby blog mi się nie przykurzył ;)

W końcu nadszedł czas na pierwszą część serii o Thorze Gudmundsdottir, prawniczce z Islandii. Wreszcie dowiedziałam się czemu zarówno ona, jak i jej wspólnik Bragi biernie znoszą niekompetentną i bezczelną sekretarkę ich kancelarii, Bellę, zamiast ją wyrzucić, zasadzając na pożegnanie porządnego kopniaka. Można uznać to za ironię losu lub skwitować: pierwsze śliwki robaczywki.

Ale od początku. Pewnego dnia Thora odbiera telefon od Amelii Guntlieb, kobiety z zamożnej niemieckiej rodziny. Otrzymuje propozycję: w zamian za sowite wynagrodzenie ma przeprowadzić śledztwo w sprawie śmierci jej syna. Harald Guntlieb przebywał na Islandii w ramach studenckiej wymiany, przyciągnięty możliwością zgłębiania wiedzy o średniowiecznych polowaniach na czarownice. Został zamordowany w okrutny sposób, a sprawca wyrył na jego piersi tajemniczy symbol. Wydawać by się mogło, że sprawa jest rozwiązana - policja ujęła podejrzanego. Ten jednak nie przyznaje się do winy, do tego rodzice Haralda uważają, że to nie on zabił ich syna. Przed Thorą niełatwe zadanie, na szczęście ma pomocnika w osobie Matthew.

Seria zaczyna się z przytupem. Mamy tu podduszanie się podczas masturbacji, skaryfikację ciała i masę informacji o torturach. Nie sposób zaprzeczyć, że Yrsa Sigurdardóttir umie zaintrygować, nawet jeśli po mocnym początku zmusza czytelnika (i Thorę) do przebrnięcia przez tłustą dokumentację zebraną przez Matthew. Ja już znam jej pióro, solidny warsztat poparty równie solidnym researchem, ale pewnie niejednego to znudzi i zarzuci książkę, nie czekając, aż akcja się rozwinie. Cóż, jego strata, bo im dalej, tym lepiej. Poza kolejnymi szczegółami, rzucającymi nowe światło na sprawę śmierci Haralda, w trakcie czytania poznajemy masę faktów, w tym historię "Malleus Maleficarum" ("Młota na czarownice") czy rytuały z zamierzchłych czasów. Pamiętajcie: jeśli chcecie zapewnić sobie bogactwo, potrzebna wam skóra czarnego kota, krew menstruacyjna dziewicy, ewentualnie nabrok. Czyli, wiadomo, skóra zdarta z dolnej części męskiego ciała, koniecznie z jajkami. A potem trzeba tylko ją założyć, ukraść wdowie monetę i wszyć ją sobie... do sakiewki.

Jako filolog zdaję sobie sprawę, że talent autora można ocenić w pełni, tylko poznając go w oryginale. Mam też świadomość, że nie każdy tłumacz jest Barańczakiem, mimo to bolało mnie serduszko (by nie rzec: dupa), kiedy czytałam niektóre zdania. Nie wiem kto konkretnie, tłumacz czy korektor, ale odnoszę wrażenie, że któreś z nich odwiedziło to drugie z flaszką. Jako posiadacz słabej głowy, korektor szybko zsunął się pod stół, za to tłumacz od patosu (mogłożby, przeto, szparkim krokiem, młodzian ów, drzewiej...) przeszedł do infantylności (Uprzejmie poprosiła "znajdzia", żeby odszukał wszystkie pliki z rozszerzeniem pdf, mama zapiała, syn zaskowytał, tatuś zarżał). Język opisujący pierwsze spotkanie rodziców Gylfiego i Siggy wywołał we mnie ciary żenady stulecia. Powiem szczerze, gdyby "Trzeci znak" był moim pierwszym spotkaniem z Yrsą, byłby też ostatnim. Na szczęście wiem, jak autorka jest dobra, więc czytałam, czasem posapując z oburzu. Fabuła jest świetna, trzeba tylko przeboleć wykastrowany styl, jakim ją przetłumaczono.

Podsumowując, mimo że rozsądnie jest czytać serie od pierwszej części, w tym przypadku tego nie polecam. Mnogość informacji i powolne tempo śledztwa mogą zniechęcić osoby przyzwyczajone do powieści walących między oczy już od pierwszych stron. Jeśli ktoś chce zacząć przygodę z autorką, szczerze zachęcam do sięgnięcia po "Pamiętam cię". Przy "Trzecim znaku" namęczyłam się i czytałam go pół dnia, ALE to zasługa tłumaczenia, nie samej historii. Polecam, oczywiście, w końcu to Yrsa, a ja jestem jej wielką fanką. Tylko nie na początek.

36 komentarzy:

  1. Brzmi ciekawie :) Lubię te Twoje polecenia, trafiają w mój gust :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta książka to mocne uderzenie - kiedy już przebijemy się przez sterty papierów i innych dokumentów :)

      Usuń
  2. ja chyba tylko serię o Harrym Joe Nesbo czytałam po kolei, resztą się nie martwię:)
    okularnicawkapciach.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja chyba nigdy żadnej serii nie czytałam po kolei. Tak jakoś wychodziło :)

      Usuń
  3. Nie mam ani nie czytałam jeszcze żadnej książki tej autorki. Biorąc pod uwagę, że lubię mocne mroczne kryminały to wypada się skusić

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam, choć może niekoniecznie akurat tę na początek:)

      Usuń
  4. To chyba nie dla mnie i te uwagi językowe...

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytałam tę książkę tak dawno temu, że już nic absolutnie nie pamiętam. Musiałabym zrobić powtórkę, ale ewidentnie kiedyś nie zauważałam takich rzeczy jak te językowe potknięcia, bo mam w głowie zanotowaną myśl, że "Trzeci znak" mi się podobał :) W przypadku "Porachunków" jest adnotacja, że tłumaczenie jest z angielskiego, a nie islandzkiego, więc może tutaj też tak było i jakoś to podwójne tłumaczenie przeszkodziło. Sprawdziłam i wydawca nie zaznaczył, żeby to było tłumaczenie z angielskiego, ale kto tam wie. Albo po prostu tłumacz się nie popisał i tyle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie! Pewnie to to sprawiło, że "Porachunki" są, jakie są :/ Jak to jednak wystarczy przemielić tekst więcej niż raz i już wychodzą cuda. A "Trzeci znak" wspominam w sumie dobrze, bo od razu zwaliłam winę na tłumacza. Tak mi się wydaje, choć czytałam to w 2018 roku :) Z panem Godkiem miałam czasami kosę, bo potrafił użyć tak cudacznego sformułowania, że mnie mroziło. Może nie było do pewnego momentu zbyt wielu tłumaczy islandzkiego i dlatego sobie folgował? Tak jak ta tłumaczka "Sailor Moon", która stworzyła "mydło powidło" i "groch fasola" ;)

      Usuń
    2. Niestety teraz inne wydawnictwo kontynuuje wydawanie książek Yrsy w Polsce, więc pewnie stąd zmiana w tłumaczeniu. Spotkałam się też z tym w przypadku książek japońskich autorów, że do polski trafia tłumaczenie z angielskiego. Też mi się wydaje, że w takim przypadku książka wiele traci. Może tak być, że niewielka konkurencja odegrała tu swoją niechlubną rolę. "Groch fasola" to faktycznie dziwnie, ale co jest nie tak z "mydło powidło"? Nie mówi się tak? :)

      Usuń
    3. Sonia Draga wybrała, moim zdaniem, bardzo złe rozwiązanie. Było dobrze, po co zmieniać?

      Tłumaczka "Czarodziejki" pomyliła słowa i w zaklęciach wyszły jej straszne głupoty. Teraz nie pamiętam już dokładnie o jakie słowa chodziło. Na pewno obija mi się "bean" zamiast "beam" (stąd ta nieszczęsna fasola), ale z czym pomieszała co, że wyszło jej mydło powidło? Hm... W każdym razie wtedy chyba nie miał kto tego sprawdzić i wykazać, że każe czarodziejkom gadać takie bzdury ;)

      Usuń
    4. Mam sporo książek z Sonii Dragi i mogę powiedzieć, że lubię to wydawnictwo, ale ostatnio wpadła mi w oczy jakaś drama z właścicielką. Wynikało z niej, że kobieta jest takim januszem biznesu, ale nie znam sprawy, więc to może być krzywdząca opinia.

      Aaa już rozumiem :) No to faktycznie dała plamę. Niestety od tłumacza wiele zależy, a przyznam szczerze, że najczęściej o tłumaczach mówię kiedy mam ich pracy coś do zarzucenia. Jak tłumacz świetnie się spisuje to tego tak nie widzę. Fajnie, że teraz wiele osób analizuje tłumaczenia, pokazuje różnice itd., bo to uświadamia czytelnika, że tłumacz ma trudne zadanie przed sobą.

      Usuń
    5. Co najśmieszniejsze, to była właśnie drama z tłumaczem ;) Zagroziła mu sądem, ale zrobił się straszny szum w sieci i wycofała się raczkiem.

      Dziwne to, co nie? Negatywne opinie jakoś chce się zamieszczać w sieci. Tylu chętnych, żeby tak kogoś zrugać i sponiewierać, ale żeby pochwalić... To już inna sprawa. Widzę to wszędzie - po opiniach restauracji, sklepów, punktów usługowych etc.

      Teraz piszę ogólnie, nie żeby konkretnie do Ciebie. Tak mnie naszło ;)

      Usuń
    6. O, widzisz, no to też o czymś świadczy niestety. Może wydawnictwo nie szanuje tłumaczy, może chce zaoszczędzić na ich pracy i potem są takie kwiatki. Tak, też to widzę :) Chyba po prostu rzeczy dobrze wykonanych, dobrze funkcjonujących nie zauważamy z taką łatwością jak tego, co nas złości.
      Jeśli chodzi o pracę tłumacza to przyznam, że mnie się nie chce porównywać przekładów albo sięgać po oryginały po angielsku i potem sprawdzać z polskimi wydaniami jak dany fragment został przetłumaczony. Ale zawsze czytam takie wpisy czy oglądam filmiki jak mi wpadną w oczy, bo wtedy widać, że przekład robi robotę :)

      Usuń
    7. Ja też nie porównuję. Nie robiłam tego nawet przy "Głuszy", która mnie tak przeciorała - korzystałam z pracy, którą wykonała inna, bardziej zmotywowana blogerka czy instagramerka :) Cieszy mnie, że w końcu doceniają tłumaczy na tyle, że podają ich nazwiska. To już chyba standard, a przynajmniej taką mam nadzieję :)

      Usuń
    8. Na "Głuszę" dopiero się czaję, ale książkę już mam. Z czym jest tam problem? Bo trochę mnie zmartwiłaś... Tak, myślę, że teraz praca tłumaczy jest dużo bardziej ceniona niż kiedyś. To dobry trend :)

      Usuń
    9. Nie mam innych argumentów przeciwko "Głuszy" niż te, które podawałam wcześniej :) Coś ewidentnie poszło nie tak tłumaczce, skoro kolejna jego książka była o wiele lepsza. A nie dzieliło jej od pierwszej nie wiadomo jak wiele czasu :)

      Usuń
    10. Aaaa, nie zrozumiałam o co chodzi. Pisałaś o "Głuszy" Edwardsa, a nie wiem czemu mój mózg pomyślał o "Głuszy" Anny Goc - reportażu o głuchych. I tak mi nie pasowało, że przecież to polska książka i skąd wtręt o tłumaczeniu... Boże, ewidentnie nie wyzdrowiałam jeszcze skoro taki fikołek myślowy odwaliłam :)

      Usuń
    11. Czasem każdemu się zdarzy ;) O tym reportażu w ogóle - nomen omen - nie słyszałam ;)

      To pozostaje mi życzyć rychłego powrotu do zdrowia :)

      Usuń
    12. Też bym o tym reportażu nie słyszała, gdyby nie jedna użytkowniczka instagrama, która sama jest głucha i sporo pisała o tej książce. W ogóle zawsze uważałam, że określenie "głuchy" jest pejoratywne, a niedawno dowiedziałam się, że nie. Nadal trudno mi się przyzwyczaić :)
      Dzięki! Powoli i do przodu :)

      Usuń
    13. Dlatego fajne są takie miejsca, gdzie można się dowiedzieć o nowych (albo i nie) tytułach :) Nie słyszałam wcześniej, żeby było to jakoś źle kojarzone słowo, ale pewnie po prostu się nie interesowałam. A jak myślałaś, że to się określa, tak "normalnie"? Znasz jakieś inne słowo? Teraz właśnie siedzę i mam rozkminkę, a powinnam pisać teksty. Ale na dziś, nie z wczoraj - tym razem ;)

      Usuń
    14. Tak, czasami się ten instagram przydaje :) Możliwe, że mnie się to ubzdurało, że "głuchy" to negatywne określenie i ja mówiłam zawsze "niesłyszący". Ale okazuje się, że nie miałam racji :)

      Usuń
    15. A może i było/jest coś na rzeczy z tym słowem... Nic sobie nie dam uciąć w tej sprawie, ale jak tak nad tym myślę, zaczynam przekonywać się do tego, że "głuchy" mógł kiedyś źle brzmieć. A może po prostu za dużo rozkminiam ;)

      Usuń
    16. Odnalazłam link do wpisu na blogu, w którym ta użytkowniczka tłumaczy wszystko :) http://bibliofilembyc.pl/jak-wytlumaczyc-komus-dlaczego-slowo-gluchoniemy-jest-zle/ Myślę, że lepiej to wyjaśni niż ja :)

      Usuń
    17. Oo, ślicznie dziękuję! :)

      Usuń
  6. Yrsa to według mnie klasa sama dla siebie. Przeczytałam prawie wszystkie jej książki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam trochę zaległości, ale nadrobię. Tylko nieco zapał mi opadł :/

      Usuń
  7. Brak czasu na czytanie nowych książek? :) A za panem Godkiem nie przepadam. Czytałam kilka książek w jego tłumaczeniu i natrafiałam w nich na bardzo niegramatyczne zdania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam z nim identycznie :/

      Brak czasu. A raczej męczę jedną książkę i skończyć nie mogę. Chyba ją wreszcie zarzucę i zajmę się czymś innym, bo szkoda marnować energię na nieciekawe tytuły :)

      Usuń
  8. Kurcze kusi, tematyka bardzo kusi i mimo wszystko kusi zacząć od początku wiedząc, że nie wolno się zniechęcać :D. Ale to jeszcze zobaczę, mam trochę zaległości do przeczytania i brak kasy na nowe książki. Zaraz tu gdzieś było na bogactwo... ... Nie, wolę być biedna :P. A te jajka... Takie rzeczy wymyślały, a potem się dziwią, że na nie mężczyźni polowali ;)
    A na serio to tematykę czarownic zawsze lubiłam i suche fakty mnie nie odstraszają, nie wiem jak z tłumaczeniem/korektą, ale może też przeboleję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie? One kombinowały, jak się dorobić na męskich jajkach, a potem zdziwko, że im się robi ciepło w stópki ;)

      Ogólnie historia mi się podoba, no i to jednak Yrsa. Nawet tłumacz nie był w stanie mnie do niej zniechęcić ;) Zatem polecam, tak czy siak.

      Usuń
  9. Za to podziękuję, ale z rozżewnieniem przypomniałam sobie czytanie "Młota na czarownice" <3 Ach, te porady antykoncepcyjne (ile palców wsadzisz pod tyłek w czasie stosunku, tyle lat w ciążę nie zajdziesz) :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dość niewygodne ;) No ale eksperci na pewno nie mogą się mylić i metoda pewna jak śmierć i podatki :D

      Usuń