sobota, 18 lipca 2020

"Jedyne wyjście" Ryszard Ćwirlej

„Ile dałbym, by zapomnieć cię,
Wszystkie chwile te, które są na nie,
Bo chcę (bo chcę) nie myśleć o tym już,
Zdmuchnąć wszystkie wspomnienia niczym zaległy kurz”.

Nie jestem ostatnio w zbyt optymistycznym nastroju, ale mimo wszystko spróbuję podejść do tematu z optymizmem. Mam gorącą nadzieję, że „Jedyne wyjście” to moje największe rozczarowanie 2020 roku i już do grudnia nie będę mieć (nie)przyjemności obcowania z równie nudną książką. Męczyłam ją ponad miesiąc, czytając na raty – włącznie z metodą kibelkową – żeby wreszcie skończyć i mieć z głowy. Straciłam na nią czas, w którym spokojnie przeczytałabym ze trzy inne.

Skąd takie negatywne podejście? Z rozczarowania blurbem i treścią właściwą. Zazwyczaj bronię książek, których opisy wprowadzają w błąd. Domyślam się, że to (niestety liczne) przypadki, gdy twórca nie miał nic do powiedzenia, bo jakiś spec od reklamy stwierdził, że tak zachęci więcej osób do kupna. Byle sprzedać. A że będą niezadowoleni? Trudno, wyżyją się na autorze. „Jedynego wyjścia” nie da się tak wybronić. Blurb napisał Marcin Wroński, którego pan Ćwirlej reklamuje z subtelnością nosorożca (bohaterka lubi jego kryminały, bo są taaakie fajne!). No nic, nie pierwszy i nie ostatni raz kolega poleca kolegę – i odwrotnie. Z tym, że mamy tu ewidentny dowód, że pisarz w pełni zgadza się z tekstem na okładce. 

„Pasjonujący kryminał feministyczny”, dobre sobie. Gdzie ten feminizm, ja się pytam? Bo główna bohaterka to miłośniczka (uwaga, męskie hobby!) motocykli? Do tego seksowna, rudowłosa i nosząca miłą dla oka bieliznę na jeszcze milszej dla oka pupie. Twórca poświęcił zastanawiająco dużo miejsca niuansom higienicznym. Wiemy, kiedy Aneta jest „wykąpana i pachnąca”, nie omieszkał też dodać scenki o bieganiu nago. Takie smaczki, a znaczące. Zachwyt pięknem kobiecego ciała nie jest niczym dziwnym u heteroseksualnego mężczyzny, ale w książce częściej przybiera postać fantazji o rżnięciu głupiej suki przez biznesmena z szemraną przeszłością niż subtelnych erotyków Baczyńskiego („Barbara z rękami u włosów nalewa w szklane ciało srebrne kropelki głosu”). Może trzeba było obejrzeć sobie starą dobrą „Żyletę” z Pamelą, panie autorze?

Odnoszę wrażenie, że to książka o tym, co się wydaje pisarzowi. Jak on sobie wyobraża współczesny feminizm – czyli ładne, ale pyskate, foszy się na żarty o chodzeniu po drożdżówki, a z zemsty za chamski komentarz będzie udawać, że koledze śmierdzą nogi. Ryszard Ćwirlej stworzył atrakcyjną i (uwaga, feminizm!) inteligentną bohaterkę, która marnuje swój potencjał na podrzędnym posterunku. Żeby jej IQ nie kłuło tak w oczy, zapełnił świat przedstawiony Józkami w gumofilcach, opylającymi znalezione komórki za kasę na wódeczkę, policjantami-niedorajdami, którzy gubią broń przy pierwszej okazji, bandytami gamoniami i bandą moczymord na mniej lub bardziej ważnych stanowiskach. 



Dołożył do tego ziomków pamiętających milicyjne czasy i śliczną, ale głupiutką rzeczniczkę policji, która traci głowę, gdy tylko ujrzy mężczyznę z dużego miasta. Innymi słowy, nasza Aneta ogarnia sprawę porwania syna lokalnego biznesmena i tajemniczych zaginięć kobiet nie dlatego, że jest taka mądra (chociaż trochę też), tylko jako jedyna z bohaterów ma więcej niż pięć szarych komórek.

Czemu tak znęcam się nad tym farbowanym ćwirlejowskim feminizmem (farbowanym nieudolnie jak włosy Anety), zamiast skupić na fabule? Bo ta nie zaciekawiła mnie ani na chwilę. Nie znam autora, więc nie wiem, czy taki ma styl, czy ścigał go deadline i dlatego skiepścił. Ta konkretna książka jest nudna, płytka i z przerysowanymi postaciami – niektórym brakuje tylko wysmarkania się w dwa palce i głośnego rechotu po puszczeniu bąka. Im bliżej końca, tym mocniejsze miałam przekonanie, że panu nie chciało się już pisać, więc za stówę przekazał to jakiemuś 15-latkowi. „Jedyne wyjście” to kryminał z trupami, ale bez śledztwa, sensacja bez napięcia i bohaterowie bez jakiejkolwiek głębi. Przez prawie 500 stron nie interesowało mnie, kto zabija, myślałam tylko jak marudne dziecko: „Daleko jeszcze?”

Żeby być sprawiedliwą, nie była to najgorsza książka, jaką czytałam w życiu. To taki „Trzynasty posterunek” na prowincji, więc zapewne spodoba się miłośnikom lekkich i niewymagających historii. Może nawet i mnie by się spodobał, gdyby nie ten daremny blurb. A tak? Idź w świat, biedne drzewko pocięte na kartki. 

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu MUZA.

52 komentarze:

  1. Po twojej recenzji mam mieszane odczucia. Nie wiem czy po nią sięgnę.

    Książki jak narkotyk

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale pojechałaś ;) Dzięki Tobie nie stracę czasu na badziew! Jest zbyt wiele książek i zbyt mało czasu by zająć się czymś takim!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To znaczy ona ma całkiem dobre oceny, przynajmniej na Lubimy Czytać. Po prostu mnie się (bardzo) nie spodobała. Może jestem w mniejszości :)

      Usuń
  3. Wspaniała recenzja. Ostra, ale szczera i to lubię! :) Szkoda, że książka okazała się być zła- to zawsze niemiłe. To tak, kiedy ja nastawię się na wspaniały seans filmowy. Wydam na niego pieniądze, czas... a okazuje się, że film jest okropny. Jednak oglądanie/czytanie złych rzeczy też ma swoje plusy. Utwierdza nas w przekonaniu jakie gatunki lubimy i czego od twórczości oczekujemy :)
    Pozdrawiam ciepło ♡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że znakomicie to ujęłaś :) Gdybyśmy czytali/trafiali tylko na dobre rzeczy, zamknęlibyśmy się w swego rodzaju bańce.

      Usuń
  4. "Nie jestem ostatnio w zbyt optymistycznym nastroju, ale mimo wszystko spróbuję podejść do tematu z optymizmem." to tak jak ja ;/ Co do ksiazki lubię te Twoje szczere, ostre recenzje... na prawdę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawidłowe postępowanie ;)

      Usuń
    2. PO co mam kłamac? ;)

      Usuń
    3. Pogadały ;) Napisz lepiej, jakie plany na weekend. Wypoczywasz, będziesz coś czytać czy raczej jakieś obowiązki? :)

      Usuń
    4. Nie mam w planach... w domu siedzie i mam nadzieję ze wypocznę. A Ty? :)

      Usuń
    5. Też siedzę w domu, mam plan nie wychodzić do poniedziałku. Ale wypoczywać nie będę, praca czeka :)

      Usuń
    6. Ja mam nadzieję ze spędze czas w domu z Mamą... tylko

      Usuń
    7. No to trzymam kciuki, żeby się udało.

      Usuń
    8. Mam podziękować czy lepiej nie by nie zapeszyć? ;)

      Usuń
    9. Zależy, czy jesteś przesądna ;)

      Usuń
    10. No to spokojnie możesz :)

      Usuń
  5. to ja sobie odpuszczę ten tytuł!
    okularnicawkapciach.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Chyba raczej nie dla mnie ale początek postu zaśpiewałam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiałam się, czy ktokolwiek będzie to kojarzył ;)

      Usuń
  7. Blurb, który wprowadza w błąd jest, zaraz obok blurba, który nic nie mówi o książce, moim koszmarem czytelniczym. Ja rozumiem, że ma on zachęcić, zainteresować daną publikacją, ale takie oszukiwanie jest bardzo niefajne...
    Co do książki, to nie wypowiem się, bo nie znam jej, nie znam nawet tego autora, a i nie mam chęci poznać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ponoć ma fajne kryminały milicyjne. Czy coś w ten deseń. Nie wiem, też nie mam chęci poznać :)

      Usuń
  8. Nie wiem, czy powinnam, ale przy czytaniu twojej recenzji ubawiłam sie setnie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja przy pisaniu w sumie też, niestety nie przy czytaniu samej książki ;)

      Usuń
  9. Cześć :) Świetny blog, zaobserwowałam Cię. Zapraszam do mnie, jestem tu nowa :) Miłego dnia życzę! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć. Odwzajemniłam się, a poczytam więcej, kiedy tylko znajdę chwilę wolnego czasu :)

      Pozdrawiam :)

      Usuń
  10. O matko... co za dramat. Na pewno nie będę czytać. Chyba, że byłabym hetero facetem i jarałyby mnie damskie tyłki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na ładny tyłek i ja zerknę, mimo żem hetero pełną gębą, ale nie w taki sposób, w jaki opisał to autor. Zdecydowanie ;)

      Usuń
  11. Nie czytałam nic Ćwierleja, ale już wiem, że od tej książki powinnam trzymać się z daleka. Świetnie czytało mi się twoją recenzję i doskonale rozumiem, dlaczego tak zbudowana opowieść wywołała u ciebie znużenie i niesmak. Jeśli rzeczywiście autor uważa, że feminizm manifestuje się w taki sposób jak opisałaś, to mu współczuję. Mam wrażenie, że im więcej na okładkach książek potencjalnie zachęcających haseł, tym mniej tego w treści. Te wszystkie niby mrożące krew w żyłach horrory czy elektryzujące thrillery (a teraz też feministyczne kryminały) to zazwyczaj kompletna bujda. Szkoda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mi się tak wydaje. Aż mnie to czasem zniechęca do nowych książek :/

      Usuń
    2. Mnie również, chociaż ostatnio cierpię na głód książek, tzn. po bardzo długiej przerwie od czytania mam ochotę nadrobić to, co mnie ominęło. Ale studzę swój zapał, bo hasła na okładkach bywają bardzo zwodnicze.

      Usuń
    3. Oj tak, zdecydowanie tak. Dlatego osobiście zaczynam sięgać po "stare", tzn. takie sprzed kilku lat. Albo kilkunastu ;)

      Usuń
    4. To jest dobry sposób. Też mam takie w swoich zbiorach. Co ciekawe, niektórych nie mam już ochoty czytać. To pokazuje, że chomikowanie książek nie jest zbyt dobrym pomysłem, bo przez lata chyba trochę zmienił mi się gust.

      Usuń
    5. No chyba że tzw. klasyka :) Marzy mi się biblioteka pełna samych dobrych książek. Na razie mam regał pełen takich se tytułów, które kupiłam kiedyś w szale kupowania i wiem, że będę mieć problemy, żeby się ich pozbyć (wymienić, nie mówiąc o sprzedaży). Bo stare, bo mało znane... Na sześć półek w tym regale zaledwie dwie są pełne książek, których nigdy przenigdy nie oddam: Yrs, Arnaldurów, Marinin, Mankellów. I Fannie Flagg :D

      Usuń
    6. Tak, klasykę warto chomikować, zgadzam się :) Mam to samo marzenie - biblioteczka pełna książek, które cenię, do których mam sentyment. Na razie mam kilka półek z satysfakcjonującą mnie zawartością (Yrsa i Mankell też tam są), a reszta to właśnie taka zbieranina. Kiedyś oddałam chyba ze 40 książek do gminnej biblioteki. Teraz chyba zrobię to samo, bo nie chce mi się bawić w sprzedawanie. Muszę się tylko zorientować czy przyjmują książki.

      Usuń
    7. Zacny pomysł :) Swego czasu myślałam o wymianach, ale rozchodziły mi się jedynie nowości, od wydawnictw. Te, które kupiłam w baaardzo korzystnej cenie, to starocie, które nikogo nie interesują. No nic, będą miały u mnie dożywocie :)

      Usuń
    8. Kiedyś też bawiłam się w wymiany, ale nie mam już na to czasu. Trzeba iść na pocztę, ogarnąć wysyłkę, za leniwa jestem. Inna sprawa, że moje książki też wcale nie szły jak woda, więc miesiącami leżały, leżały i nie doczekały się nowego domu.

      Usuń
    9. No właśnie :/ To u mnie w grę wchodziły paczkomaty i wysyłka w kiosku Ruchu. Jestem przestrasznym leniem, więc akurat na dobre mi wychodziło, bo musiałam ogarnąć się i wyjść z domu ;) No ale nowości poszły, nie mam za bardzo czym kusić. Tzn. kiedy wybiorę się w końcu do jednej z filii i oddam książkę pogryzioną przez Bobka, spytam, czy wolą kasę, czy może zapłatę "w naturze", czyli inną książkę. Mam "Wyrwę" (choć wolałabym jej nie oddawać) i "Gdzie śpiewają raki". Może się skuszą ;)

      Usuń
  12. Wydaje się być dobrą pozycją wydawniczą. Jestem ciekawa. Kotek fajnie zrecenzował, :D.

    OdpowiedzUsuń