wtorek, 10 listopada 2020

"Pierwsza osoba liczby pojedynczej" Haruki Murakami (recenzja przedpremierowa)


Czuję się jak prostacki namiestnik Gondoru, który podczas śpiewu Peregrina żarł tak, że odechciewało się jeść do końca dnia. Odrywał mięso wielkimi kęsami, ciekło mu po brodzie, ale już sięgał po następne kawały paluchami kapiącymi od tłuszczu. Czuję się też jak mężczyźni ze starego filmiku, przypatrujący się w skupieniu wieszakowi w galerii sztuki nowoczesnej. W pewnej chwili do wieszaka podchodzi inny gość, ściąga z wieszaka płaszcz i wychodzi. Bo to był wieszak.

Ucieszyłam się, kiedy nadarzyła mi się okazja do poznania jednego z noblistów. Intrygował mnie od momentu, gdy usłyszał o nim cały świat, ale jakoś nie było sposobności sięgnąć po któryś z tytułów. Według wydawnictwa „Pierwsza osoba liczby pojedynczej” to nie tylko książka wymarzona dla wiernych fanów Murakamiego, ale także idealna dla osób, które dopiero zaczynają przygodę z jego twórczością”. Zatem nic, tylko siąść i czytać.

Przeczytałam. I wiecie co, nie wiem, co mam o tym sądzić. Nie mogę powiedzieć, że mi się podobało, ale nie mam żadnego argumentu za tym, żeby uznać to najnowsze dzieło za nieudane. Ot, chyba nie poczułam „flow” z autorem. Pisze subtelnie, spod jego pióra wyfruwają nie tyle wspomnienia, co impresje. Ulotne jak puch na wietrze, jak nitki babiego lata połyskujące w promieniach słońca. Zostałam zaproszona do tego efemerycznego świata, ale czułam się w nim niezgrabnie niczym nastolatka w dojrzewającym ciele.

Z jednej strony nie miałam problemu z ujrzeniem pięknej dziewczyny przytulającej do piersi płytę Beatlesów. Śledziłam wzrokiem, jak idzie szkolnym korytarzem, a dół jej spódnicy delikatnie się kołysze. Usłyszałam dzwoneczki, które wprawiły serce bohatera w drżenie, a z czasem stały się „miernikiem stopnia wymarzoności” kolejnych dziewczyn. Razem z nim sączyłam piwo i słuchałam opowieści tajemniczej małpy. Kontemplowałam muzykę i udawałam zainteresowanie meczem baseballu. Z drugiej strony wpadłam w konsternację po przeczytaniu historii recitalu fortepianowego. Patrzyłam na bohatera z takim samym niezrozumieniem jak jego kolega, któremu ją opowiedział.

Gdybym miała w dużym skrócie opisać fabułę, stwierdziłabym, że w najnowszym zbiorze opowiadań Haruki Murakami wraca do czasów młodości. Konstatuje z goryczą: „Myśl, że dawne dziewczyny zrobiły się stare, wprawia mnie w przygnębienie, bo uzmysławia mi, że moje marzenia z dawnych lat straciły już moc”. Mogę mu jedynie (nieco cynicznie) zacytować Szymborską: „Bruneci z filmów, bracia koleżanek, nauczyciel rysunków, ach, polegną wszyscy”. Życie, panie, życie. Wszystkich nas dopadnie, wysuszy kwiatki w wazonie i pomarszczy ludzkie twarze.

Dziwna to recenzja, ale i dziwne moje odczucia. Miałabym duży problem z oceną „Liczby pojedynczej...”, gdybym musiała jakąś wystawić. Na szczęście nie muszę. Myślę, że rzeczywiście wiernym fanom się spodoba, skoro autor „powrócił do czytelników w najwyższym stylu”. Pewnie i zdobędzie nowych – zauroczy ich swoją subtelnością. Jeśli chodzi o mnie, pisarz klepnął zachęcająco w kanapę i zaprosił do wspólnego oglądania starych albumów. Chyba jednak postąpię jak gość, który z grzeczności wypił herbatę, a teraz zerka już w stronę drzwi.

Za możliwość przeczytania przedpremierowego egzemplarza dziękuję Wydawnictwu Muza.

Premiera: 12 listopada 2020 

21 komentarzy:

  1. Pierwszy akapit tej recenzji to złoto! Chichram się bardzo, bo ja nie umiem polubić się z twórczością Murakamiego. Miałam kilka podejść i nie zaiskrzyło. I tak jak mówisz, zawsze zerkam niecierpliwie w stronę drzwi. Widocznie to nie nasza bajka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba tak. Aczkolwiek samego czytania nie żałuję, bo zaspokoiłam swoją ciekawość :)

      Usuń
  2. Nie czytałam Murakamiego. Może i nawet mnie ciągnie i ciekawi, ale chyba jeszcze nie na tyle by dać mu szansę. Poczekam, dojrzeję, może i mnie najdzie na tyle, by przestać się wahać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może kiedyś, jak będzie czas, miejsce i chęci :)

      Usuń
  3. Ja Murakamiego przeczytałam jedną książkę. I niestety musiałam ją ocenić (bo to współpraca była). Oceniłam dość nisko, bo zupełnie mi książka pomieszała w głowie. Raczej już nie wrócę do tego pisarza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba jest coś w tym, co niektórzy mówią - albo trafi (jak strzała Amora) albo zdecydowanie nie.

      Usuń
  4. Ja tam go bardzo lubię, i czekam na tę książkę w swoich łapkach, albo raczej na czytniku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Liczni fani dobrej literatury (mnie nie zachwycił, ale uważam, że pisze co najmniej dobrze) zawsze cieszą :)

      Usuń
  5. Od dawna planuję przeczytać jakąś książkę tego autora. Pewnie to zrobię i teraz będę ciekawa moich odczuć.

    Książki jak narkotyk

    OdpowiedzUsuń
  6. Muszę wreszcie coś tego autora przeczytać, bo wstyd. A bardzo mnie do niego ciągnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tam wstyd, pewnie podobnie jak u mnie jakoś nie było okazji ;) Co się odwlecze... :)

      Usuń
  7. Nie czytałam twórczości autora, nie było jakoś okazji, nie wiem zresztą czy polubiłabym to pióro. Jest to na pewno książka wartościowa i zdobędzie swoich wiernych fanów, ale czy to na pewno klimat w którym czułabym się dobrze? Zdaje mi się, że odpowiem na to pytanie przecząco. Recenzja cudowna, naprawdę złoto!
    Pozdrawiam cieplutko ♡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może kiedyś zechcesz się przekonać, a może nie poczujesz takiej potrzebny. Nic na siłę :)

      Usuń
  8. Dużo słyszę o autore ale jeszcze nie czytalam jego książki ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. A ja właśnie odwrotnie bo jeszcze nie słyszałam o tym Autorze, ale z chęcią bym się zapoznała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widziałam, że napisał całkiem sporo książek, więc wybór jest duży :)

      Usuń
  10. Murakamiego jeszcze nic nie czytałam, aż wstyd ;/

    OdpowiedzUsuń
  11. Murakami noblistą? Dobre sobie.

    OdpowiedzUsuń