Ostatnio
cierpiałam na chroniczny brak czasu połączony ze złą organizacją
(nieogarem). Nie wiedzieć kiedy stosik książek od wydawnictw
zmienił się w prawdziwy stos hańby. Patrzył na mnie z coraz
większym wyrzutem, aż zaczęłam unikać go wzrokiem. Próbowałam
nie myśleć, że na recenzję czekają tytuły, które otrzymałam
dwa miesiące temu... Przeszło mi nawet przez głowę, żeby zrobić
coś niegodnego – opisać książkę niedoczytaną. Na szczęście
skończyło się na głupiej myśli. Nadeszły święta i w końcu
miałam czas na uczciwe podejście do sprawy. Sięgnęłam po „Małe
sekrety” i... skończyłam je w tym samym dniu. Tak,
proszę państwa, trafiłam na jedną z książek, które wciągają
czytelnika za szmaty i ani się zorientuje, a patrzy na ostatnią
stronę.
Wszystko
mi się podobało. I wątek główny, poświęcony porwaniu synka
Marin i Dereka. I wątki poboczne (choć równie obszerne), w tym
romans, przyjaźń byłych kochanków czy rozterki biednej studentki.
Przy czym trzeba podkreślić, że nie mam problemu z czytaniem
książek, które nie mieszczą się w jednej kategorii tematycznej.
Jeśli thriller psychologiczny zbacza w stronę obyczajówki albo
kryminał zgłębia psychologię bohatera/ów, nie obniżam im za to
oceny. Ktoś, kto nie lubi takiego mieszania, uzna debiut Jennifer
Hillier za niedopracowany. Albo zwyczajnie nudny.
Spotkałam
się w sieci z określeniem „dreszczowiec domestic noir”.
Fajnie brzmi, a co najważniejsze, pasuje. Opowieść trzyma w
napięciu (kiedy trzeba), przybliża pokręcony potok myśli
bohaterów (kiedy trzeba), opisuje coraz chłodniejsze relacje między
małżonkami oraz nieudane próby radzenia sobie ze stresem jednej i
drugiej strony. I sekrety. Mniejsze, większe, tworzące bariery
pomiędzy niegdyś bliskimi sobie ludźmi. Pojawił się także wątek
niezrozumienia międzypokoleniowego. Instagramowa młodość,
podnosząca swoją samoocenę liczbą serduszek oraz dojrzałość
(bo wciąż nie starość), żyjąca „realem”. Dwa światy, które
niespecjalnie próbują się zrozumieć, mimo iż czasem się
przeplatają.
Nie
zawsze udaje mi się trafić na bohaterkę, z którą mogę się
mniej lub bardziej utożsamić. W tym przypadku nie mogłam zrobić
tego nawet w jednym procencie. Autorka na końcu pisze, że
„zgłębianie nasilającej się depresji Marin po zaginięciu jej
synka było nieprzyjemne i bolesne”. Próbowała wniknąć w sposób
myślenia zrozpaczonej matki, pokazać jej wewnętrzną
szarpaninę, chaotyczne decyzje powodowane impulsami. Ale rozumie, że
dla części czytelników działania Marin mogą być „niepokojące
i trudne”. To prawda. Przynajmniej dla mnie takie były, ale wcale
nie chodzi o czyny, których dopuszczała się z powodu Sebastiana.
Nie mogłam pojąć, skąd ta wyrozumiałość, wielkoduszność, ta
łatwość wybaczania grzechów i grzeszków Dereka. Wiem, że nie
brakuje kobiet, które z biegiem czasu nauczyły się przymykać oczy
na tyle rzeczy, że praktycznie chodzą po omacku. Nie oznacza to
jednak, że rozumiem takie kobiety.
Ech,
dużo słów, dużo wątków, a wniosek jest prosty. Mnie się
podobało. Polecam „Małe sekrety” osobom, które
lubią wolniejszą akcję, zastanawianie się, komu można zaufać, a
kto kłamie, poznawanie bohaterów nie tylko po tym, co robią, ale i
po tym, co myślą.
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Muza.
Cudownie kiedy książka tak trzyma w napięciu
OdpowiedzUsuńZgadzam się :)
Usuńzdecydowanie by mi się podobała ta książka, lubię powoli rozkręcającą się akcję i sekrety!
OdpowiedzUsuńokularnicawkapciach.wordpress.com
Skoro lubisz, to myślę, że miałabyś sporo przyjemności z czytania.
UsuńWspaniale trafiać na takie książki :)
OdpowiedzUsuńNo nie? :)
UsuńChcę ją przeczytać, ale nie wiem kiedy po nią sięgnę. Świetnie, że tobie się podobała.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Jak będzie czas i ochota, to do niej przysiądziesz :)
UsuńMoże kiedyś. Jak się wyrobię ze wszystkimi książkami zalegającymi na moich półkach :)
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś ;)
UsuńZ chęcią bym przeczytała, chociaż z czasem ostatnio różnie :D
OdpowiedzUsuńWcześniej czy później nadarzy się okazja :)
UsuńLubię książki, które mieszają w sobie różne gatunki, nie przeszkadza mi tez duża ilość wątków o ile jest tak skonstruowana, że czytelnik się nie pogubi :). Myślę, że mogłabym się kiedyś skusić na "Małe sekrety" :) Wszystkiego dobrego w Nowym Roku
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że nie namieszano w niej za bardzo. Jest w sam raz.
UsuńWzajemnie :) Niech ten 2021 będzie lepszy. Naprawdę, niech się postara nie iść w ślady poprzednika.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNo coś ty, jakich dziesiątek? Setek! Tysięcy!
UsuńJa też nie rozumiem kobiet, które wybaczają swoim mężom zdrady, i to jeszcze zdrady popełniane wtedy, kiedy zaginęło dziecko. Czuję, że nie polubiłabym tej bohaterki. Ale oczywiście po książkę chętnie bym sięgnęła, skoro jest ciekawa.
OdpowiedzUsuńTrochę tłumaczy ją (a przynajmniej tak chciałaby autorka) depresja, no ale jednak to nie był pierwszy raz, kiedy wybaczyła. Ciężko mi się to czytało, tym bardziej, że wiem, jak wiele jest takich kobiet w realu...
UsuńGeneralnie zgadzam się z Twoim wpisem, generalnie nawet podzielam Twoje zdanie, ale pamiętam, że środkowa częśc książki mnie w pewnym momencie już męczyła. Na końcu oczywiście okazało się,że była ważna i potrzebna, ale jednak w trakcie czytania miałam trochę dość ;)
OdpowiedzUsuńCoś jest na rzeczy ;)
UsuńO, a ja bardzo lubię mieszanki i "thriller domestic noir" jak najbardziej wpisuje się w moje zainteresowania. Co prawda ostatnie dwie książki z domestic noir bardzo polubiłam, ale były dla mnie zbyt rozwleczone (gdyby większość scen skrócić o połowę to dla mnie byłyby to książki idealne), ale może ta odmieni ten los. ;) Dodaję do listy!
OdpowiedzUsuń