sobota, 26 grudnia 2020

"Małe sekrety" Jennifer Hillier

 


Ostatnio cierpiałam na chroniczny brak czasu połączony ze złą organizacją (nieogarem). Nie wiedzieć kiedy stosik książek od wydawnictw zmienił się w prawdziwy stos hańby. Patrzył na mnie z coraz większym wyrzutem, aż zaczęłam unikać go wzrokiem. Próbowałam nie myśleć, że na recenzję czekają tytuły, które otrzymałam dwa miesiące temu... Przeszło mi nawet przez głowę, żeby zrobić coś niegodnego – opisać książkę niedoczytaną. Na szczęście skończyło się na głupiej myśli. Nadeszły święta i w końcu miałam czas na uczciwe podejście do sprawy. Sięgnęłam po „Małe sekrety” i... skończyłam je w tym samym dniu. Tak, proszę państwa, trafiłam na jedną z książek, które wciągają czytelnika za szmaty i ani się zorientuje, a patrzy na ostatnią stronę.

Wszystko mi się podobało. I wątek główny, poświęcony porwaniu synka Marin i Dereka. I wątki poboczne (choć równie obszerne), w tym romans, przyjaźń byłych kochanków czy rozterki biednej studentki. Przy czym trzeba podkreślić, że nie mam problemu z czytaniem książek, które nie mieszczą się w jednej kategorii tematycznej. Jeśli thriller psychologiczny zbacza w stronę obyczajówki albo kryminał zgłębia psychologię bohatera/ów, nie obniżam im za to oceny. Ktoś, kto nie lubi takiego mieszania, uzna debiut Jennifer Hillier za niedopracowany. Albo zwyczajnie nudny.

Spotkałam się w sieci z określeniem „dreszczowiec domestic noir”. Fajnie brzmi, a co najważniejsze, pasuje. Opowieść trzyma w napięciu (kiedy trzeba), przybliża pokręcony potok myśli bohaterów (kiedy trzeba), opisuje coraz chłodniejsze relacje między małżonkami oraz nieudane próby radzenia sobie ze stresem jednej i drugiej strony. I sekrety. Mniejsze, większe, tworzące bariery pomiędzy niegdyś bliskimi sobie ludźmi. Pojawił się także wątek niezrozumienia międzypokoleniowego. Instagramowa młodość, podnosząca swoją samoocenę liczbą serduszek oraz dojrzałość (bo wciąż nie starość), żyjąca „realem”. Dwa światy, które niespecjalnie próbują się zrozumieć, mimo iż czasem się przeplatają.

Nie zawsze udaje mi się trafić na bohaterkę, z którą mogę się mniej lub bardziej utożsamić. W tym przypadku nie mogłam zrobić tego nawet w jednym procencie. Autorka na końcu pisze, że „zgłębianie nasilającej się depresji Marin po zaginięciu jej synka było nieprzyjemne i bolesne”. Próbowała wniknąć w sposób myślenia zrozpaczonej matki, pokazać jej wewnętrzną szarpaninę, chaotyczne decyzje powodowane impulsami. Ale rozumie, że dla części czytelników działania Marin mogą być „niepokojące i trudne”. To prawda. Przynajmniej dla mnie takie były, ale wcale nie chodzi o czyny, których dopuszczała się z powodu Sebastiana. Nie mogłam pojąć, skąd ta wyrozumiałość, wielkoduszność, ta łatwość wybaczania grzechów i grzeszków Dereka. Wiem, że nie brakuje kobiet, które z biegiem czasu nauczyły się przymykać oczy na tyle rzeczy, że praktycznie chodzą po omacku. Nie oznacza to jednak, że rozumiem takie kobiety.

Ech, dużo słów, dużo wątków, a wniosek jest prosty. Mnie się podobało. Polecam „Małe sekrety” osobom, które lubią wolniejszą akcję, zastanawianie się, komu można zaufać, a kto kłamie, poznawanie bohaterów nie tylko po tym, co robią, ale i po tym, co myślą.

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Muza.

21 komentarzy:

  1. Cudownie kiedy książka tak trzyma w napięciu

    OdpowiedzUsuń
  2. zdecydowanie by mi się podobała ta książka, lubię powoli rozkręcającą się akcję i sekrety!
    okularnicawkapciach.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro lubisz, to myślę, że miałabyś sporo przyjemności z czytania.

      Usuń
  3. Wspaniale trafiać na takie książki :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Chcę ją przeczytać, ale nie wiem kiedy po nią sięgnę. Świetnie, że tobie się podobała.
    Książki jak narkotyk

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak będzie czas i ochota, to do niej przysiądziesz :)

      Usuń
  5. Może kiedyś. Jak się wyrobię ze wszystkimi książkami zalegającymi na moich półkach :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Z chęcią bym przeczytała, chociaż z czasem ostatnio różnie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wcześniej czy później nadarzy się okazja :)

      Usuń
  7. Lubię książki, które mieszają w sobie różne gatunki, nie przeszkadza mi tez duża ilość wątków o ile jest tak skonstruowana, że czytelnik się nie pogubi :). Myślę, że mogłabym się kiedyś skusić na "Małe sekrety" :) Wszystkiego dobrego w Nowym Roku

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że nie namieszano w niej za bardzo. Jest w sam raz.

      Wzajemnie :) Niech ten 2021 będzie lepszy. Naprawdę, niech się postara nie iść w ślady poprzednika.

      Usuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No coś ty, jakich dziesiątek? Setek! Tysięcy!

      Usuń
  9. Ja też nie rozumiem kobiet, które wybaczają swoim mężom zdrady, i to jeszcze zdrady popełniane wtedy, kiedy zaginęło dziecko. Czuję, że nie polubiłabym tej bohaterki. Ale oczywiście po książkę chętnie bym sięgnęła, skoro jest ciekawa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę tłumaczy ją (a przynajmniej tak chciałaby autorka) depresja, no ale jednak to nie był pierwszy raz, kiedy wybaczyła. Ciężko mi się to czytało, tym bardziej, że wiem, jak wiele jest takich kobiet w realu...

      Usuń
  10. Generalnie zgadzam się z Twoim wpisem, generalnie nawet podzielam Twoje zdanie, ale pamiętam, że środkowa częśc książki mnie w pewnym momencie już męczyła. Na końcu oczywiście okazało się,że była ważna i potrzebna, ale jednak w trakcie czytania miałam trochę dość ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. O, a ja bardzo lubię mieszanki i "thriller domestic noir" jak najbardziej wpisuje się w moje zainteresowania. Co prawda ostatnie dwie książki z domestic noir bardzo polubiłam, ale były dla mnie zbyt rozwleczone (gdyby większość scen skrócić o połowę to dla mnie byłyby to książki idealne), ale może ta odmieni ten los. ;) Dodaję do listy!

    OdpowiedzUsuń