Debiuty mają to do siebie, że zazwyczaj niczego się od nich nie oczekuje. Autorzy nie są znani światu, więc prezentują mu się z czystą kartą. Pierwsze wrażenie mogą zrobić tylko raz, co za tym idzie, odniosą sukces lub nie. Anna Krystaszek zdała ten egzamin pomyślnie. Stworzyła ciekawą opowieść splecioną z wersji kilku osób. Jestem pewna, że „W cieniu terapeutki” spodoba się wielu czytelnikom, zwłaszcza fanom rozbudowanych wątków psychologicznych.
Książka zaczyna się mocnym akcentem – śmiercią policjantki, która wiedziała za dużo. W dalszej części skupiamy się na historii Magdy, tytułowej terapeutki. Kobieta próbuje odzyskać kontrolę nad swoim życiem po wielkiej tragedii. Pogrążona w depresji zapija smutki i szuka czegoś, co nadałoby jej egzystencji cel. Odepchnęła od siebie rodzinę, przyjaciół i sąsiadów, aż została zupełnie sama. No prawie – może liczyć na wsparcie przyjaciółki, z którą prowadzi gabinet. Oraz syna zabitej policjantki, wyraźnie liczącego na coś więcej niż sesje terapeutyczne. Kiedy ginie pacjentka Magdy, ona sama znajduje kartkę z krótkim tekstem. Jest przerażona. Czy zabójstwo ma związek ze śmiercią jej bliskich? Co morderca chce jej powiedzieć?
Jak wspominałam wcześniej, „W cieniu terapeutki” jest rozpisane na kilka głosów. Poznajemy perspektywę Magdy, jej pacjentów, policjantów prowadzących śledztwo oraz pobocznych bohaterów. Którzy finalnie okazują się ważniejsi, niż można by przypuszczać. Kto mnie zna, ten wie, że nie przepadam za narracją pierwszoosobową, ale tutaj miała sens. Przy jej pomocy wskakujemy po kolei do głowy kolejnych osób. Początkowo wprowadza to chaos, ale im bliżej końca, tym bardziej całość nabiera kształtu.
Jeśli chodzi o minusy, nie kupiłam wątku terapeutki, która chodzi na terapię i przyjmuje pacjentów. Przy czytaniu rozmowy Magdy z jej superwizorką kręciłam głową. Jak może pomagać innym ktoś, kto jest kompletnie zdruzgotany wewnętrznie? Ten wątek mnie nie przekonuje, mimo wielokrotnego podkreślania przez autorkę talentu i naturalnych predyspozycji bohaterki.
Drugi minus to sztuczne dialogi. Pod kątem merytorycznym pisarka przyłożyła się do pracy, ma ładny styl i bogate słownictwo. Niemniej rozmowy bohaterów były według mnie nienaturalne. Nie wszystkie, ale zdarzały się takie, przez które nie mogłam wczuć się w akcję. Miałam wrażenie, że czytam wypracowanie – co prawda na piątkę, ale bez iskry. Niektóre dialogi były pisane nieznośnie poprawnym językiem. Nikt tak nie mówi na co dzień. Wrażenia sztuczności nie zmieniła obficie sypnięta do kociołka łacina podwórkowa. Z jednej strony piątkowe wypracowanie, z drugiej masa wulgaryzmów. Jako filolożka ani się ich nie boję, ani nie unikam, ale wiem, jaka jest ich rola. Co za dużo, to i świnia nie zje.
Ostatni minus to mój prywatny „zarzut”. Bardzo mnie razi, gdy ktoś używa słowa „zdechł”. Paskudne, ale wciąż są ludzie, którzy nie widzą w tym nic złego. Ewentualnie ich ukochany piesek odchodzi, ale bezpański kundel już zdycha w rowie. Umiera zwierzę, które sobie zasłuży, zapracuje na uczucie człowieka. W książce „zdechł” budzi szczególny niesmak, bo dotyczy wyjątkowo skrzywdzonego zwierzaka. Nie zakładam u autorki złych intencji, pewnie po prostu nie pomyślała. Swego czasu takie podejście opisywała Wisława Szymborska. Kto nie zna wiersza pt.: „Widziane z góry”, polecam przeczytać.
Mogłabym się jeszcze przyczepić do zbytniego podkreślania motywu zazdrości. Twórczyni wręcz stuka w niego palcem, co nasuwa sugestie trochę za szybko. Ale nie będę się czepiać, bo po co, tym bardziej że epilog i tak Was zaskoczy. Mnie osobiście ten debiut przypadł do gustu. Wolno się rozkręcał, a po drodze autorka próbowała zmylić czytelnika, rzucając mu nowe tropy. Myślisz, że już wiesz, a tu figa. Później historia przyspieszyła, żeby zakończyć się spektakularnie. A potem drugi raz, jeszcze bardziej zaskakująco. Podsumowując, myślę, że Anna Krystaszek wykonała dobrą robotę i warto dać jej szansę.
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Muza.
Jak "myślisz, że wiesz, a nie wiesz" to już plusik na starcie :) Lubię, kiedy jest zagadkowo. Ostatnio punktują u mnie polscy autorzy. Dobrze, kiedy na rodzimym podwórku jest duża różnorodność piór. Przynajmniej nie ma niebezpieczeństwa, że im wena zdechnie ;)
OdpowiedzUsuńU mnie na tapecie wciąż królują zagraniczni, ale wszystko przede mną :)
UsuńMnie, ostatnio wydawane przez Muzę thrillery, nie przekonują, już nie biorę ich do recenzji, bo albo słabe, albo tylko przyzwoite. Ta też wydaje mi się stratą czasu...
OdpowiedzUsuńWszystko albo nic ;) Ale rozumiem, o co chodzi. Jeśli chodzi o mnie, miałam skupić się teraz na bibliotecznych książkach, ale gdybym zrezygnowała ze "Znajdź mnie", wiele bym straciła. Tak że czasem warto zaryzykować :)
UsuńHmm frapująca recenzja, jeszcze się zastanowię. Póki co skupię się na najnowszym Małeckim ;)
OdpowiedzUsuńRozumiem :)
UsuńKen a wiesz co o tym co napisałaś sądzął Księża? To jest też moje zdanie że dziś zapanowała nie dobra tendencja ażeby traktować zwierzęta tak jak ludzi a ludzi tak jak zwierzęta. Ta sama osoba powie że zwierzę "umarło" i zagłosuje za aborcją, za legalizacją tęczowości. Zwierzę dla nich umiera zamiast zdechnąć a mały człowiek w brzuchu zostaje usunięty niczym jakichś śmieć. Dla mnie jest odwrotnie, życie nienarodzone chronię z całych sił, o moim kocie powiem że zdechł. Mój kot Sylwuś zdechł dwa lata temu. Może pomyślisz że nie lubiłam swego kota. To nie prawda. Rozpiszczałam go, miał u mnie jak król, siedział na piecu i codziennie jadł śledzie. A kiedy zdechł to płakałam. A jednak nie mówię, że umarł bo bym wyszła na małointeligentną osobę. Bóg nalazał by zwierzęta służyły człowiekow
OdpowiedzUsuńaniu, kogo obchodzi, co sądzą księża? Łap kilka lekcji.
Usuń1. Wszystkie ssaki należą do królestwa zwierząt. Człowiek to ssak - czyli też zwierzątko. Nie ma znaczenia, jak bardzo chciałabyś być czymś więcej. Uczą tego na biologii.
2. Nie trzeba głosować za legalizacją ludzi, bo chyba ludzi masz na myśli, pisząc o "tęczowości"? Ludzie są legalni, coś ci się musiało pomieszać.
3. Kotów nie karmi się śledziami. Nic dziwnego, że biedak zmarł. Mam nadzieję, że nie masz już żadnego zwierzaka pod opieką.
4. Bzdurka o służeniu człowiekowi to tylko wyjęte z kontekstu zdanie ze starej książki. Posługują się nim pseudokatolicy tacy jak Szyszko. Szkoda, że nie żyje, bo powinien odpowiadać karnie za szkodnictwo na przyrodzie.
Aborcji nie komentuję, bo paplasz bezmyślnie o czymś, o czym nie masz pojęcia. Najważniejsze - zwierzęta umierają, a ich śmierć nie różni się niczym od twojej. Może czujesz się lepsza, ale uwierz, nie masz powodu.
Podsumowując, aniu, znowu wyszłaś na - jak to ujęłaś - mało inteligentną osobę. Nie bronię ci mieć własnego zdania, ale ty go nie masz. Klepiesz tylko za innymi i to takimi niewiele mądrzejszymi od ciebie. Może skup się bardziej na nauce, a mniej na modleniu? Może wtedy dostrzeżesz swoją hipokryzję?
Ja od debiutu oczekuję tego, co od starego wyjadacz - dobrej historii. Szczerze to zazwyczaj nie wiem, ile książek ma na koncie autor, jeżeli jego nazwisko widzę po raz pierwszy.
OdpowiedzUsuńA wiesz, że bardzo mnie to cieszy? W sensie Twoje podejście do debiutów. Wielokrotnie spotkałam się ze stwierdzeniami typu "jak na debiut jest w porządku" albo "mimo że to debiut, autor/ka dał/a sobie radę". Jakby dopiero uczyli się pisać. A przecież to zapewne (od dawna) dorośli ludzie, którzy mogli pisać od lat, tylko zwyczajnie nie myśleli wcześniej o wydawaniu książek :)
Usuńhmm, widać,że debiut rokujący i można dać mu szansę!
OdpowiedzUsuńokularnicawkapciach.wordpress.com
Można :)
UsuńJa chętnie czytam debiuty i ich autorom jestem w stanie wybaczyć więcej, bo każdy kiedyś zaczynał. Jak najdzie mnie ochota na thriller, może dam mu szansę.
OdpowiedzUsuńU mnie z tym różnie, ale fakt, każdy kiedyś zaczynał, więc nie ma co rezygnować z jakiejś książki tylko dlatego, że autor/ka nie ma znanego nazwiska.
UsuńOh very interesting book
OdpowiedzUsuńNice cover
I agree.
UsuńLubię debiuty, ale na thriller muszę mieć ochotę.
OdpowiedzUsuńMam podobnie :)
UsuńZapraszam do mojego świata i obserwuję (:
OdpowiedzUsuńOki ;)
UsuńCiekawi mnie ta terapeutka, która przyjmuje pacjentów, mimo że sama potrzebuje leczenia. Chyba mamy tu do czynienia z postacią, która teoretycznie wie, jak pomagać osobom zdruzgotanym wewnętrznie, ale nie umie zastosować swoich rad w praktyce. :)
OdpowiedzUsuńNie ma w niej woli życia. Żyje, bo żyje, bo ją odratowano, choć wcale nie była za to wdzięczna.
UsuńCóż, niby ciekawie brzmi, ale jakoś do końca mnie nie przekonuje ;)
OdpowiedzUsuńRozumiem :)
UsuńMożliwe, że autorka chciała podkreślić iż owszem terapeuci także chodzą na terapię. Raz, że każdy terapeuta obowiązkowo musi swoją terapię przejść, dwa to też człowiek narażony na różne sytuacje i kryzysy życiowe. Mało ko nagle zrezygnuje z pracy gdy coś się przydarzy. Na dodatek ten zwód często wybierają także ludzie z różnymi problemami, bo po prostu łatwiej im zrozumieć innych.
OdpowiedzUsuńMoja terapeutka prowadząc moją terapię była świeżo po rozwodzie. Psychiatra mojej koleżanki bierze leki na depresje. Jest to więc na porządku dziennym :)
Możliwe, że o to jej chodziło, po prostu totalnie mnie nie przekonała. Po takich przeżyciach i z takim nastawieniem do życia po próbie bohaterka nie powinna przyjmować pacjentów. Ja na pewno nie chciałabym chodzić na terapię do takiej osoby.
UsuńAutorka próbowała to tłumaczyć również w samej książce. Bohaterkę zapytano o to, jak może pomagać innym poukładać życie, skoro sama żyć nie chce.