niedziela, 22 października 2017

"Zmuś mnie" Lee Child


Aż mi trochę wstyd, że nie skojarzyłam wcześniej, że znam Jacka Reachera. A znam, a i owszem. Oglądałam dwa filmy o nim, oba sensacyjne i oba tendencyjne. W obu jest on (przepraszam, On. A nawet ON): żołnierz w cywilu, bystry, konkretny, stanowczy, przewidujący akcję dziesięć kroków do przodu. Prawdziwy mężczyzna. Wiecie, jeden z tych, co żują pszczoły. Gdyby był łysy, pewnie do golenia głowy używałby smaru i brzytwy jak Vin Diesel w "Riddicku". Mistrz ciętych ripost, stawiający konkretne pytania i oczekujący konkretnych odpowiedzi. Bo jak nie, to wpier..l. Wszędzie był, wszystko widział, jest znudzony i lekko zblazowany. Aż dziwne, że nie wzdychał przed sprawianiem łomotu kolejnym zbirom, niczym Mel Gibson w "Godzinie zemsty". I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że w książce mamy potężnego chłopa ("Chce mnie zabić w pokoju, nie w drzwiach. Jestem za duży, trudno będzie mnie przenieść"), a w filmach... Ja wiem, że kasowe nazwisko, ja wiem, że nie zawsze (nigdy?) trzymają się w filmach (ważnych) szczegółów, ale serio? Tom Cruise grający byłego majora o 195 cm wzrostu, ok. 100 kg wagi i 127 cm w klatce piersiowej? Do tego, rzecz jasna, gdzie nie pójdzie, tam kobiety prawie mdleją na jego widok. No dobra, nie czepiam się, nie on jeden próbuje takimi rolami coś sobie zrekompensować. Co nie zmienia faktu, że kiedy uświadomiłam sobie, że kojarzę Jacka Reachera z filmów z Cruisem, trudno mi było traktować tę postać - i powieść - poważnie.

No ale nic to. Rzecz jest o książce, nie o filmach. "Zmuś mnie" to bodajże dwudziesta część serii przygód nieustraszonego byłego majora i wagabundy. Bardzo spodobało mi się to słowo, jest dużo ładniejsze od powsinogi czy trampa. Jack Reacher nie ma domu, jeździ po całym kraju, bo ma czas i ochotę. Pewnego dnia wysiada z pociągu na stacji, bo spodobała mu się nazwa miejscowości - Matczyny Spoczynek. Sielsko anielsko. Pchany ciekawością, postanawia sprawdzić pochodzenie nazwy i rozejrzeć się. W końcu nigdzie mu się nie spieszy. Nie zdaje sobie sprawy, że właśnie stał się jednym z ludzi, którzy znaleźli się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie.

Lee Child (a właściwie Jim Grant, bo tak naprawdę nazywa się autor) zgrabnie prowadzi czytelnika przez fabułę. Stopniowo dodaje nowe wątki i dorzuca kolejne informacje, co jakiś czas zbaczając i podrzucając mu - niczym psu chrupka - coś, co określiłabym budowaniem fałszywego napięcia. Przykładowo, wiemy, że Reacher i jego nowa znajoma są w niebezpieczeństwie. Wiemy, że wrogowie nie chcą, żeby dotarli do celu, więc nasyłają na nich zawodowca. Rozdział dalej mamy scenę jazdy bohaterów na lotnisko. Przeczucie aż krzyczy, że taksówkarz to zabójca i na pewno zaraz coś zrobi. Nawet Reacher w pewnej chwili tak myśli, bo już planuje, jak go poczęstować łokciem w kark. Kolejna scena - taksówkarz odjeżdża, a oni są na lotnisku. Jumpscare'a nie było, napięcie opada.

Ale przyznam, że "Zmuś mnie" mi się spodobało, choć wolałabym tę historię opowiedzianą mroczniej, jako thriller. Potencjał jest. Mamy zaginionego detektywa, który odkrył coś niepokojącego. Mamy jego znajomą, która szuka go w Matczynym Spoczynku. Mamy ludzi, którzy nie chcą w mieście ani jej ani Reachera i dają im to do zrozumienia bardzo dosadnie. Mamy znudzonego dziennikarza, który ożywia się dopiero na myśl o historii, która przyniesie mu sławę i pieniądze. Wreszcie, mamy Deep Web, odmęty internetu, w których można znaleźć najbardziej plugawą, chorą pornografię oraz jeszcze bardziej plugawy i chory gigantyczny targ, gdzie można kupić absolutnie wszystko. Gdzie życie ludzkie może mieć dwie ceny. Odkrywając prawdę, pomyślałam, że naprawdę trzeba uważać na to, czego sobie życzymy, bo może się spełnić.  I że prawda okazała się okrutnym żartem losu. I że świnki są wszystkożerne.

Myślę, że byłby z tego całkiem niezły film. Byle nie z Cruisem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz