poniedziałek, 20 listopada 2017
"Piąta kobieta" Henning Mankell
Przyjemnie trzymać w ręce dobrą książkę, napisaną rzetelnie, plastycznym, a jednocześnie prostym językiem. Sięgnęłam po "Piątą kobietę" bez obaw, że się rozczaruję. Skąd ta pewność? Kiedy szukałam w sieci opinii na temat twórczości Arnaldura Indridasona, kilkukrotnie natknęłam się na określanie go "islandzkim Mankellem". A skoro pióro Islandczyka przypadło mi do gustu, to jak miałoby być ze Szwedem? Po lekturze z dużym zadowoleniem potwierdzam, że Henning Mankell dołączył do grona pisarzy, których mam zamiar poznać lepiej.
Widzę sporo podobieństw między autorami. I w islandzkiej rzeczywistości i w szwedzkiej główni bohaterowie są przyciskani do ziemi nie tylko dosłownie (smaga ich silny wiatr, zacina okrutny deszcz, od którego całe ciało dygocze), ale i w przenośni. Widzą zmiany, złe zmiany - wokół siebie i w społeczeństwie. Z tym, że Erlendur Sveinsson ocenia swoje życie z lekką rezygnacją, doliczając do ogólnego rozrachunku kolejne porażki jako ojciec, podczas gdy Kurt Wallander nie ma na to czasu. Nie ma czasu ułożyć sobie życia, wciąż odkłada to na później niczym notatki, które ma oddać koledze, a ciągle o tym zapomina. Czy telefon do kobiety, z którą planuje związać się na poważnie. Pochłonięty rozrastającym się śledztwem, nie ma czasu nawet przejść żałoby. Spycha w podświadomość rozpacz i myśli o samotności, aż do momentu, w którym włos dzieli od śmierci jego koleżankę.
Do tego pogoda. Jest zimno, strasznie zimno, a jeśli nie pada tak, że grabieją ręce i przemakają buty, to wichura szarpie ludźmi i drzewami. A śledztwo zajmuje uwagę tak bardzo, że nie ma kiedy sięgnąć po ciepły sweter. W powieści Mankella policjant w cienkim sweterku to symbol zmian w społeczeństwie. Eskalacji przemocy, zła rosnącego w siłę, coraz brutalniejszych zabójstw, wykluwającej się gwardii obywatelskiej, rwącej się do samodzielnego wymierzania kary. Z tym wszystkim musi się mierzyć policja, od której szwedzkie władze wymagają, żeby była "przyjazna obywatelom".
Henning Mankell obserwuje rzeczywistość i analizuje ją wnikliwie, ale jakby mimochodem, przy okazji. Spod jego pióra wyszedł dobrze poprowadzony kryminał z solidną dawką gorzkich refleksji o szwedzkim społeczeństwie. Można rzec, że to świat Indridasona, ale mniej beznadziejny, obszerniejszy (prawie 600 stron), wolniejszy, bo rozłożony na czynniki pierwsze, z plątaniną licznych wątków pobocznych, które okażą się ważne, ale jeszcze nie teraz. Później.
A o czym właściwie jest ta historia? "Piąta kobieta" zaczyna się od afrykańskiej nocy, w której pewna kobieta znalazła się w złym miejscu w złym czasie. Zapłaciła najwyższą cenę za bycie piątą, tą, której nikt się nie spodziewał. To wydarzenie stało się motorem krwawego planu, wdrożonego w życie rok później w odległym zimnym kraju. Co mogę dodać, żeby nie napisać za dużo? Mogę, na przykład, pochwalić okładkę. Mogę też skwitować, że różnie ludzie przechodzą żałobę. I że zło może być czasem okrutne, ale nieoczywiste i niejednoznaczne. Na końcu nie znajdziemy odpowiedzi na pytanie, czy potwór jest potworem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Zaciekawiłaś mnie, sięgnę po "Piątą kobietę" w najbliższym czasie. Tematyka w sam raz dla mnie na obecną chwilę ;)
OdpowiedzUsuńPolecam :) Chociaż z braku czasu czytałam na raty i to mnie frustrowało. Ale cieszę się strasznie, że doszedł mi kolejny dobry i godny polecenia autor :)
Usuń