to zachodzi ryzyko, że lektura książki może grozić nagłym atakiem cukrzycy. Z "Psiego najlepszego..." trochę tak jest. Gdyby była filmem, to z pewnością klasycznym amerykańskim familijnym. Takim, który ogląda się w samym środku świąt w pięknie przystrojonym salonie, z golden retrieverem leżącym u stóp. Ale to książka, pisana trochę niepoważnie, by nie rzec: infantylnie. Jest idealna dla kogoś, kto marzy o tym, żeby wytarzać się w szczeniaczkach. Co jakiś czas jednak spod tego lukru wyłania się nuta goryczy.
Bohaterem powieści W. Bruce'a Camerona jest Josh, stereotypowy informatyk, mieszkający w domu pełnym zdjęć byłej ukochanej. To jeden z tych miłych, ciepłych mężczyzn, którzy muszą poczekać na swój czas - na moment, w którym atrakcyjne kobiety uświadomią sobie, że z samcem alfa świetne są chwile, ale nie całe życie. Jego
Fabuła nie zaskakuje. Romans wisi w powietrzu, więc pozostaje czekać, aż się rozwinie, szczeniaczki znajdą opiekunów i nadejdą święta. W tej cukierkowej historii autor przemyca jednak więcej niż opisy dokazywania rozkosznych piesków i rozkwitu nowej miłości. Psiaki to nie potomstwo Lucy - podrzucono je w kartonie w taki mróz, że ledwo przeżyły. Do tego okazuje się, że jeden jest niewidomy bardziej, niż sądzili adoptujący. Josh dokładnie pamięta datę odejścia dziewczyny ("Rano dziesiątego kwietnia"), ale umknęło mu, jak toksyczna była jego rodzina przed nagłą wyprowadzką matki ("Ciągle starasz się wszystko posklejać. Udajesz, że wszystko gra, kiedy tak naprawdę nie gra. Próbujesz sprawić, by "znowu" było tak, jak nigdy nie było"). W rozmowie z siostrą uświadamia sobie, jak ciążyły im niewyjaśnione sprawy i jak oboje cierpieli jako dzieci bardzo nieszczęśliwego małżeństwa. Ot, gorzkie przebłyski w świątecznej opowiastce.
Ale nie psujmy nikomu zabawy. Wszak to powieść typowo pod choinkę, idealny prezent na zaśnieżone święta. Raczej dla młodszej grupy odbiorców. Sympatyczna, z dużą dawką wiedzy (wsparcie weterynarza podczas pracy nad książką), z naciskiem na kształtowanie świadomości czytelnika. Poza tym podoba mi się poczucie humoru autora, to tu to tam subtelnie wychylające główkę znad morza słodkości. Przykład?
"Josh włożył szczeniaki do drewnianej skrzynki, zapakował je i Lucy na przednie siedzenie furgonetki i pojechał nad staw, by sprawdzić, czy jego maluchy będą miały tam jakąś widownię.
Dzień był tak pogodny, że słońce aż szczypało w oczy. Josh zaparkował przy dwóch samochodach stojących na poboczu przy zamarzniętym stawie, ale zmienił plany, gdy pomyślał, jak zareagowaliby dorośli, gdyby podszedł do dzieci i powiedział im, że ma w furgonetce szczeniaki".
Kumpela ma tę książkę, polecała :) Dziś widzę ją u Ciebie- przeczytam :)
OdpowiedzUsuńKota cudna!!!
Fabuła totalnie Cię nie zaskoczy, ale nie o nią - jakkolwiek to brzmi - w tej książce chodzi. Idzie się zasłodzić tymi szczeniaczkami :)
UsuńKota dziękuje :)