sobota, 24 listopada 2018
"Znajdź mnie. Opowieść o niezłomności i nadziei, które pozwoliły przetrwać piekło" Michelle Knight
Tak wiele emocji, tak mało słów, które choć w małym procencie opisywałyby to, co przeczytałam... Nie wiem co przygniata mnie bardziej: ciężar niewyobrażalnego cierpienia, jakie przez ponad jedenaście lat zadawał autorce jej oprawca, czy podziw, że po tym wszystkim, co przeszła, jest taką cudowną, czarującą, ciepłą, słodką i kochaną osobą.
Wiedziałam, że muszę kupić tę książkę, kiedy tylko skończyłam czytać "Nadzieję. 10 lat w ciemności", napisaną kilka lat po publikacji Michelle. Warsztatowo "Znajdź mnie" znacząco różni się od "Nadziei", powstałej pod okiem dwóch profesjonalistów, nagrodzonych Pulitzerem. Książka Michelle to wspomnienia spisane prostymi słowami przez kobietę, która nie skończyła szkoły średniej. Jej język jest czasem infantylny, a czasem wulgarny. Nie ma to żadnego znaczenia - nie śmiałabym jej krytykować pod tym kątem. W jakiejś recenzji spotkałam się ze stwierdzeniem, że takich publikacji nie można, nie powinno się oceniać. Zgadzam się z tym.
Obie książki opowiadają o wieloletnim uwięzieniu w domu Ariela Castro, codziennych gwałtach, biciu, głodzeniu i upokarzaniu, ale historia Michelle łamie mi serce najbardziej. Nie chcę stopniować krzywd, jakie przeżyły wszystkie trzy ofiary, ale to najstarsza była katowana najczęściej, najbardziej dotkliwie, to nad nią Castro znęcał się w najbardziej zwyrodniały sposób, a do tego ją więził najdłużej. To Michelle była w najcięższym stanie i po uwolnieniu musiała spędzić w szpitalu najwięcej czasu. To jej Ariel mówił, że jej nienawidzi, że jest śmieciem, że nikogo nie obchodzi. Że może z nią zrobić, co mu się podoba, bo jej życie nie ma znaczenia. Rodziny Amandy i Giny wciąż pojawiały się w telewizji, a akcje poszukiwania obu dziewczyn były zakrojone na ogromną skalę. Michelle nikt nie szukał. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak pękało jej serce.
Wiele miejsca w "Znajdź mnie" jest poświęcone jej życiu przed porwaniem. Trudno było mi zachować spokój przy czytaniu o nieszczęściach, jakie towarzyszyły jej od dzieciństwa: o biedzie i głodzie, wyśmiewaniu w szkole, samotności i molestowaniu seksualnym. O kompletnym braku wsparcia w rodzinie. Jedynym światłem jej życia był synek Joey. Ze wszystkich sił starała się odzyskać prawo do opieki nad nim. Szła na rozprawę, która miała zadecydować o ich przyszłości, kiedy spotkała Castro. I tu ważne! Jeśli ktoś chciałby sięgnąć po "Znajdź mnie", żeby z wypiekami na twarzy poczytać o torturach, jakie przechodziła Michelle, dewiacjach seksualnych, do jakich zmuszał ją Ariel, poniżaniu, jakie przyszło jej znosić, zawiedzie się. W swojej książce starała się skupić na tym, jak udało jej się nie załamać i przetrwać. Jak każdego dnia myślała o synku. Jak żarliwie się modliła.
Z drugiej strony, te nieliczne bardziej szczegółowe fragmenty to obrazy tak potworne, że nie wiem, czy dałabym radę je przejść, gdyby było ich więcej. Opis wyglądu Michelle przed pierwszym po roku uwięzienia prysznicem, cierpienia po spożyciu musztardy, na którą jest uczulona, liczone w setkach gwałty, po których zalewała krwią materac, poronienia wywołane przez Castro, w tym ostatnie, najgorsze... Czytanie tego bolało, ale czymże jest mój ból przy jej bólu? Przez jedenaście lat piekła każdego dnia coś w niej umierało, mimo to Michelle nie załamała się. Jako jedyna z ofiar była w stanie przyjść do sądu i ponownie spojrzeć na swojego kata. Co więcej, już jako wolny człowiek starała się nie żywić do niego nienawiści.
"Nie twierdzę, że on zasługuje na wybaczenie. To raczej ja zasługuję na wolność. A nie mogę być wolna, jeśli na co dzień czuję złość i rozgoryczenie. Tylko przebaczając, będę w stanie w pełni odzyskać swoje życie. Jeśli mu nie wybaczę, to tak, jakby uwięził mnie dwa razy - po raz pierwszy w swoim domu, a drugi raz po swojej śmierci. Uwalniam się od nienawiści, żeby zacząć naprawdę żyć".
Chcąc oddzielić się od przeszłości i udowodnić sobie i światu, że zaczyna nowy rozdział życia, Michelle Knight zmieniła imię i nazwisko na Lily Rose Lee. Można ją odnaleźć na Facebooku, napisać jej kilka miłych słów czy choćby życzyć miłego dnia. To cudowna, pełna ciepła i wewnętrznego światła osoba, która chce przynosić szczęście innym.
"Chcę ich obdarować, bo sama wiele od życia otrzymałam. Ilekroć o tym mówię, ludzie się dziwią, że po tym wszystkim, co przeszłam, uważam swoje życie za udane. Dla mnie darem jest to, że przeżyłam. Nadal tu jestem. Ciągle oddycham. I ciągle jestem w stanie zrobić coś dla innych. A to największy dar".
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Przeczytam na pewno :)
OdpowiedzUsuńTo napisz później jak wrażenia:)
Usuń