Odkąd pamiętam, chciałam być nauczycielką. Męczyłam sąsiadkę, żeby bawiła się ze mną w szkołę - ja ją uczyłam, a ona umierała z nudów. Może już wtedy los mi podpowiadał, że nie tędy droga? Żyłam w tym przeświadczeniu aż do studiów, konkretnie do momentu rozpoczęcia kursu pedagogicznego. Wtedy nadejszła wiekopomna chwila, w której mnie oświeciło, że przecież ja mam żadne podejście do dzieci. Nawet ich nie lubię! Czy naprawdę chcę spędzić życie na użeraniu się z przemądrzałymi uczniami i ich rodzicami, przekonanymi, że wiatr między uszami ich latorośli to wina nauczycieli? Czy naprawdę chcę znosić kąśliwe komentarze tych, co im do szkoły było pod górkę? Tych twierdzących, że profesja nauczyciela to droga mlekiem i miodem płynąca, bo przecież belfrzy mają tyyyleeee wolnego i nic nie robią, tylko odbębniają lekcje z konspektów? Chciałoby się rzec dosadnie, gdzie taka osoba była i co widziała, ale to byłoby niegrzeczne. W każdym razie doznałam oświecenia, dzięki czemu (być może) dłużej pożyję. We względnym spokoju.
Skąd ta przydługa dygresja? Miałam możliwość przeczytania najnowszej książki Wandy Szymanowskiej. Autorka przez ponad 30 lat pracowała w szkole, a dziś poświęca się pisaniu książek. Bohaterka "Latte z walerianą", Ania, także jest nauczycielką - przekazuje swoim uczniom wiedzę o historii. Kocha swoją pracę, a jednocześnie jest nią stłamszona. Żeby nie zwariować, ratuje się dużymi dawkami waleriany i antydepresantów. Pewnie byłabym taka sama, o ile nie zamówiłabym wcześniej na Allieexpress czy innym Ebay'u zgrabnego kałasznikowa.
Ania otrzymuje
odgórny nakaz pójścia na kolejne
studia podyplomowe, opłacone z jej własnych pieniędzy. Jeśli nie pójdzie, grozi jej redukcja etatu. Nici z wakacyjnych planów. Jej starsze koleżanki, jako stateczne żony i matki, są bezpieczne. Ona, samotna i bezdzietna, może tracić czas i pieniądze na dodatkowe obowiązki, a jej życie prywatne jest mniej ważne. Zresztą, jakie życie prywatne? Sfrustrowana, wypłakuje się
przyjaciółce i topi smutki w walerianie.
Właśnie! Koleżanki z pracy, nazywane przez Anię Bractwem Wzajemnej Adoracji (BWA). Aż mi się
przypomniał stary, ale kapitalny filmik Klaudii Klary (od 3:28). Takie
kwocze stadko, przy którym trzeba uważać na każde słowo, znajdzie się wszędzie, czy to korpo, czy pokój nauczycielski. Nowa (młodsza) osoba ma przechlapane, jeśli się nie dostosuje. „Góry” nie
interesują stosunki panujące w grupie, ważne, żeby system
działał. Na szczęście poza kwoczkami przy Ani są też życzliwe dusze, na które może liczyć.
„Latte z walerianą”
przypomniało mi, jak ta profesja jest specyficzna i ile „smaczków”
oferuje. Oporni na wiedzę uczniowie, roszczeniowi i nadopiekuńczy rodzice, ganiający albo na skargi do kuratorium, albo z awanturą do szkoły, do tego świnki równe i równiejsze, pupilki i kozły ofiarne dyrektora... Brr!! Nawet nauczyciela z powołania, mającego świetny kontakt z klasą, mogłoby to przytłoczyć. Współczułam Ani, a jednocześnie zazdrościłam jej przyjaciółki.
Każdemu przydałaby się taka Ula, co zagoni do wanny albo zabierze na spontaniczną wycieczkę do Londynu.
Jak widać, więcej mam do powiedzenia na temat "nauczycielskiego grajdołka" niż samej książki - co krok, to dygresja. Ale żeby nie było, "latte" mi smakowało. To pisana lekkim stylem powieść ukazująca belferską rzeczywistość w groteskowym zwierciadle. Nikt nie jest tu jakoś strasznie straszny, zły czy podły. A nawet jeśli jest, to i tak mu się współczuje, gdy powinie mu się noga. Nie znam pozostałej twórczości pani Wandy, ale wyczuwam u niej naturalny talent do pisania książek dla dzieci i młodzieży.
Na koniec: pasujące do powieści, stare, ale z każdym rokiem coraz bardziej prawdziwe. I coraz mniej zabawne.
Jak widać, więcej mam do powiedzenia na temat "nauczycielskiego grajdołka" niż samej książki - co krok, to dygresja. Ale żeby nie było, "latte" mi smakowało. To pisana lekkim stylem powieść ukazująca belferską rzeczywistość w groteskowym zwierciadle. Nikt nie jest tu jakoś strasznie straszny, zły czy podły. A nawet jeśli jest, to i tak mu się współczuje, gdy powinie mu się noga. Nie znam pozostałej twórczości pani Wandy, ale wyczuwam u niej naturalny talent do pisania książek dla dzieci i młodzieży.
Na koniec: pasujące do powieści, stare, ale z każdym rokiem coraz bardziej prawdziwe. I coraz mniej zabawne.
Za możliwość przeczytania e-booka dziękuję autorce.
* Fotka bez kotka, bo nie dysponuję papierową wersją. Zdjęcie pożyczone.
Oj, też miałam taki czas, że chciałam, ale mi przeszło ;)
OdpowiedzUsuńPermanentnie? ;)
Usuńja nawet mam papier, że jestem nauczycielem, ale po praktykach mi przeszło i jestem tylko papierowym nauczycielem:) A książkę chętnie poczytam:)
OdpowiedzUsuńokularnicawkapciach.wordpress.com
Nie wiem kiedy premiera, prawdopodobnie po świętach.
UsuńA widzisz, ja nawet papierka nie mam ;)