sobota, 12 stycznia 2019
"Grobowa cisza" Arnaldur Indridason
Są kobiety, które bez mężczyzny gasną. A jeśli do tego nie zaznały miłości w domu rodzinnym i nie wiedzą, jak powinna wyglądać prawidłowa relacja, gasną podwójnie, póki ktoś nie zwróci na nie uwagi. Złaknione ciepła, czepiają się łapczywie skrawków uczucia i często nie zauważają, że zostały wybrane, bo były słabe, kruche. Bezbronne. Kiedy orientują się, że idealnie wpasowały się w rolę ofiary, nierzadko jest już za późno. Przeglądają się w oczach wybawiciela-oprawcy i widzą to, co on. Gardzą sobą i, zamiast szukać pomocy, wstydzą się i ukrywają swój ból i strach przed światem. Aż dochodzi do tragedii.
Każda książka Arnaldura Indridasona robi na mnie ogromne wrażenie i wywołuje masę emocji. Zazwyczaj jednak jest to poczucie beznadziei i przytłoczenie, wręcz przyciśnięcie do ziemi. Pamiętam, jak było po przeczytaniu "W bagnie", nie mówiąc już o "Hipotermii", po której długo byłam przygnębiona. "Grobowa cisza" poruszyła mnie bardzo mocno, ale inaczej niż pozostałe książki tego autora. Ona mnie niesamowicie zdenerwowała, wciągnęła i nie pozwoliła się oderwać, póki nie skończyłam czytać. Siedziałam do późnej nocy, aż dotarłam do ostatniej strony. Nie zasnęłabym, zanim nie poznałabym prawdy.
W drugiej części serii poznajemy mroczny świat przemocy domowej, dzieci kryjących się po kątach, brudnych i głodnych, ze śladami poparzeń na plecach. Kobiet maltretowanych latami, bojących się każdego gestu, niewłaściwego słowa czy spojrzenia. Autor złośliwie (a może cynicznie?) uśmiecha się do czytelnika, wprowadzając go w ten świat prosto z dziecięcego przyjęcia, na którym raczkująca po podłodze dziewczynka bawi się brudną kością. Być może nie byłoby całej historii, gdyby nie przypadkowy gość, student medycyny, który w kości rozpoznaje kawałek żebra. Policja sprowadzona na miejsce, w którym brat małej znalazł ową kość, odkrywa stary, prowizoryczny grób. Zaczyna się żmudne odkopywanie szkieletu, mozolny proces, którego długość irytuje zarówno komisarza Erlendura, jak i mnie. Kim jest ofiara? A może to wcale nie ofiara? To kobieta czy mężczyzna? Mieszkaniec czy przyjezdny? Może zaginiona narzeczona dawnego kupca? A może...
Erlendur Sveinsson ma swoje własne problemy. Szukając Evy Lind, która zadzwoniła do niego z prośbą o pomoc, odwiedza miejsca, w których żaden ojciec nie chciałby znaleźć swojej córki. W brudnych melinach widzi płaczące, zaniedbane dzieci i nieprzytomne matki-narkomanki. W końcu odnajduje Evę. Poza strachem o jej życie musi zmierzyć się z bolesną przeszłością.
W trakcie czytania - i czekania na odkopanie szkieletu - prawie gryzłam palce z nerwów. To mężczyzna czy kobieta? A jeśli kobieta, to która? Mamrotałam w duchu, żeby Arnaldur nie wpadł na pomysł, który chodził mi po głowie. "Żeby tylko nie wyszło na to, żeby się tylko nie okazało, że..." Trzeba przyznać, że umie przykuć uwagę czytelnika. Waham się teraz nad oceną, nie wiedząc, czy uznać "Grobową ciszę" za najlepszą dotychczas przeczytaną książkę Indridasona, czy jednak nie detronizować "W bagnie". Już samo wahanie dobitnie świadczy o tym, jak świetna jest ta pozycja. Gdybym miała komuś polecać autora, chyba zaproponowałabym mu zaczęcie właśnie od "...ciszy". Chociaż... Chyba jednak tak. A sama będę długo o niej myśleć, tak mi weszła do głowy. Polecam, bardzo polecam.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Już wiem, że bardzo chętnie przeczytam tę książkę i inne tego autora.
OdpowiedzUsuńPolecam i mogę się pod tym poleceniem podpisać 😊
UsuńZ Twojej opowieści tylko mogę wnioskować , że to thriller
OdpowiedzUsuńWydaje się interesujący
W pierwszej chwili się zdziwiłam, ale potem pomyślałam, że właściwie czemu się dziwię? Książka trzymała mnie w takim napięciu, że spokojnie mogę ją nazwać thrillerem. I polecam ją mocno - oczywiście jeśli lubisz takie klimaty.
UsuńPo powrocie poszukam w moich bibliotekach.
OdpowiedzUsuńBardzo mnie zaitrygowałaś
Zachęcam 😊
Usuń