niedziela, 19 sierpnia 2018

"Jutro należy do kotów" Bernard Werber


Za każdym razem, gdy biorę do ręki książkę o kotach (czy innych zwierzakach), podświadomie nastawiam się na lekturę nieco niepoważną, jakby pisaną dla młodszego czytelnika, z musu z dobrym zakończeniem. Przychodzi mi do głowy tylko jeden wyjątek - "Wierny Rusłan" Władimowa, ale on jest jeden na milion, nieporównywalny absolutnie z niczym innym. Zazwyczaj jest tak, że kupuję kolejną "kocią" książkę, czytam ją i znów jest słodko, miło i puchato, a treść idealnie pasuje do kubka z gorącą czekoladą czy kawałkiem ciasta. W sam raz na raz. Miałam tak z "Psiego najlepszego", miałam z "Alfie - kot wielorodzinny", miałam też (choć mniej) z "Siedem prawd". Ciągnie mnie do tytułów z kotem/o kotach, a jednocześnie boję się, że znów trafię na coś infantylnego. Z drugiej strony czasem miło poczytać coś, co MUSI dobrze się skończyć, co jest sympatyczne, w czym nawet złe osoby nie są tak złe, jak mogłyby być w "poważnej" książce. 

Po co to piszę? Nim kupiłam "Jutro należy do kotów", długo się zastanawiałam, a okazało się, że powieść nie mieści się w żadnej z szufladek, do których mogłabym ją wrzucić. Nie można jej nazwać głupiutką, mimo że główna bohaterka niekiedy komentuje rzeczywistość w rozbrajający sposób. "Jutro.." to historia opowiadana z perspektywy kotki Bastet, mieszkanki paryskiej dzielnicy Montmartre, rozpieszczonej i nieco zadufanej w sobie, jak to kot. Swoją opiekunkę Nathalie uważa za służącą i jest zdumiona, kiedy dowiaduje się, że to ludzie roszczą sobie prawa do posiadania kotów - nie odwrotnie.

Gdyby była człowiekiem, niejeden nazwałby ją seksistką (a ignorant - feministką). Z lekceważeniem wypowiada się na temat kocurów, jednocześnie bez krępacji zażywa z nimi miłości, kiedy tylko najdzie ją ochota. Ot, kobieta... kotka wyzwolona. Przy poruszeniu tematu tej kociej rozwiązłości autor korzysta z okazji pokazania losów owoców rui. Rozwiązanie problemu niechcianych maluchów nie jest niestety niczym nowym ani niezwykłym, zdarza się jeszcze często, nie tylko w zapadłej wsi. Serce Bastet wypełnia chęć zemsty. Muszę przyznać, że spodobała mi się jej zajadłość i waleczność, z uznaniem czytałam także o jej mściwych wizjach. Ta kotka ma charakter!

Zapomniałabym o drugim bohaterze! Bastet zaprzyjaźnia się z mieszkańcem sąsiedniego domu, kotem syjamskim o imieniu Pitagoras. To zwierzątko obdarzone ogromną wiedzą, którą na dodatek samo sukcesywnie pogłębia. Niestety, nie jest to cud natury, lecz efekt eksperymentów - Pitagoras to kot doświadczalny, jedyny, który przeżył testy wykonywane na potrzeby artykułu do kobiecej gazety. Pozostałością po pobycie w laboratorium jest port USB na jego łebku, umożliwiający łączenie się z Internetem. Wiem, głupio to brzmi, ale po pierwsze, to fantasy, a po drugie, nie takim eksperymentom poddaje się zwierzęta. Czy jest ktoś, kto nie słyszał o podcinaniu "materiałowi do badań" strun głosowych, żeby tak nie krzyczał i nie budził u naukowców dyskomfortu?

Taka dygresja: jak myśliwi tworzą własny język ("postrzałek puszcza farbę" = "ranne zwierzę krwawi", "pozyskałem mięso" = "zabiłem zwierzę"), tak i naukowcy próbują dystansować się od swojej działalności. Okaleczone zwierzęta, wycieńczone, zamęczone badaniami są klasyfikowane jako produkt do utylizacji, odpad laboratoryjny. Tak tylko przypomnę, że testuje się zarówno na gryzoniach, jak i na kotach, psach, świniach, krowach... Na takich ślicznych flafi-futrzaczkach jak niżej:


Koniec dygresji. Pitagoras dzieli się z Bastet swoją wiedzą, robi jej wykłady o historii kotów, ludzi oraz ich koegzystencji, niczym sinusoida falującej między miłością (kultem) a nienawiścią (polowania). Przyznam, że sama dużo się dowiedziałam i chłonęłam informacje tak jak kotka. Niestety Paryż ogarnia wojna, w której nie ma zwycięzców. Jak bywało w przeszłości, gdzie zamieszki, tam trupy, gdzie trupy, tam szczury, a gdzie szczury, tam dżuma. Zaraza kładzie pokotem tych, którzy nie zostali zabici w atakach terrorystycznych lub strzelaninach. Niedobitki ukrywają się przed wrogami - zarówno na dwóch, jak i czterech nogach. W mieście wciąż i wciąż przybywa szczurów. Wkrótce przejmują ulice, atakując nawet żołnierzy z miotaczami ognia. Bohaterowie muszą uciekać. A potem? Skoro nie ma powrotu do dawnego świata, trzeba pomyśleć nad tym, jak zbudować nowy.

"Jutro należy do kotów" to skarbnica wiedzy z różnych dziedzin, przede wszystkim z historii i psychologii. A może raczej socjologii? Przypomina, że mechanizmy kierujące ludźmi są wtórne, tak jak zresztą sama ludzkość, mająca skłonność do autodestrukcji. W kolejnych wojnach niszczymy się wzajemnie, dajemy się szczuć jedni na drugich, zwłaszcza prosty tłum na inteligencję ("ci, którzy nie rozumieją, zabijają tych, którzy rozumieją"). Ileż to już razy tłuszcza z widłami gnała mordować "panów"? Gdzie moglibyśmy dziś być, gdyby nie ta pętla nienawiści, zataczająca koło co kilka stuleci? Jak to kwituje Pitagoras, ludzkość od zawsze robi trzy kroki w przód i dwa w tył. Czy istnieje nadzieja na szczęśliwe zakończenie?

- Spójrz na tych młodych ludzi (...). Już ich zmieniliśmy, a oni zmienią własnych współbraci.
- A jeśli znów popełnią te same błędy?
Milknę, pozwalając pytaniu zawisnąć w wilgotnym powietrzu.

8 komentarzy:

  1. Biorę w ciemno, moje klimaty :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dość zaskakująca ta książka, powiem Ci :) Taka inna niż te, na które dotychczas natrafiałam.

      Usuń
  2. ale mnie zaintrygowałaś tą książką, zdecydowanie muszę ją złapać w swoje ręce!
    okularnicawkapciach.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzadko kupuję nowe książki, tzn. takie, które niedawno miały premierę. Ale podkusiło mnie i w sumie nie żałuję. Ciekawe doświadczenie :)

      Usuń
  3. Ciekawy pomysł. Na samą narrację może nie, bo to już było, ale narrację i taką fabułę? Ciekawie, ciekawie...

    OdpowiedzUsuń
  4. :) nie czytałam ale kot ze zdjęcia wymiata :) Zajął łózko i jego panowanie obecne jest w całym domu :)

    OdpowiedzUsuń