„Gdy życie już trwa, nie możesz go przerwać. Nie masz tej swobody. Wszyscy będziemy tkwić tu do końca. Bo życie kiedyś się skończy. Wiem dokładnie, ile mi jeszcze zostało. Wlecze się w nieskończoność. Czuję się niepowtarzalny i wieczny. Nieśmiertelność mnie zżera – mnie jedynego”.
Co jakiś czas zapominam, że w literaturze pięknej ogromne znaczenie ma forma. Nawet najcudowniejsza czy najbardziej wstrząsająca historia napisana zwyczajnie będzie co najwyżej literaturą obyczajową. I też dobrze, po prostu nie zachwyci tak, nie zszokuje, nie chwyci za pysk i nie grzmotnie o ziemię jak piękna. Nie zrobi tego wszystkiego, co zrobiła ze mną „Strzała czasu”.
Zacznę od posłowia, co w tym przypadku będzie idealnie pasowało. Autor w nim pisze, że dwa lata nosił się z pomysłem opowiedzenia czyjegoś życia od końca. Od znajomego, z którym grał w tenisa, dostał pewną książkę. Bez niej – jak sam wyznaje – jego własna nigdy by nie powstała. Stworzył bohatera, którego poznajemy w momencie śmierci, a żegnamy... chyba w tym samym miejscu. Czas i fabuła biegną od punktu B do punktu A, bo to świat przedstawiony od tyłu. Czytelnicy muszą się z tym oswoić albo odpadną, znużeni, znudzeni czy zniesmaczeni.
Zastanawiałam się, do której grupy dołączę. Dam radę czy się poddam, a jeśli to drugie, to kiedy. Czy mnie nie zmęczy. Z fascynacją/odrazą przyglądałam się rutynie łazienkowej, z niechęcią odnotowywałam powracanie bohatera do werwy i zainteresowanie kobietami. Króliczy wigor, chuć zahaczającą niekiedy o erotomanię. Cofałam się z nim w czasie, śniłam o czarnych butach z cholewami i wielkich strasznych bobasach. Patrzyłam na gwiazdy, które są pyłem i parzą go w oczy. Zastanawiałam się, czy to, co on czuje, to wyrzuty sumienia.
Nie nazywam bohatera imieniem, bo kilka razy je zmienia. Mogłabym użyć pierwszego, mogłabym ostatniego, mogę też mściwie przywołać Magneto z najlepszej, moim zdaniem, sceny z całej serii X-Menów („My parents didn't have names. It was taken from them by pig farmers and tailors”).
Tod, John, Hamilton, Odilo – jakie to ma znaczenie? W każdej odsłonie antypatyczny, „jako istota moralna jest totalnie przeciętny i może zrobić wszystko, co zrobią inni, popełnić każdy czyn dobry lub zły, bez ograniczeń, byle krył go tłum”. Myślę, że to jest najbardziej przerażające w tej książce. To opowieść o przeciętnym człowieku swoich czasów. Nie potworze, jak chcieliby widzieć go ci, którzy próbują znaleźć sens. Najbardziej potworna jest prozaiczność, banalność zła, jego zwykła, wręcz pospolita twarz.
O „Strzale czasu” można by rozprawiać długo, ale prawda jest taka, że to nie lektura dla każdego. Jednego odepchnie formą, drugiego dosłownością cofania się w czasie (z całą fizjologią), trzeciego zmuszaniem do skupiania się, żeby przełożyć lustrzany świat na nasze. Mnie momentami obrzydzała kreatywnością pisarza. Na wiele z rzeczy ukazanych w książce w życiu bym nie wpadła, a teraz już ich nie odzobaczę. Jednocześnie odrażająca i piękna, wstrząsająca i prozaiczna, naturalistyczna i poetycka. Miejscami byłaby zabawna, gdyby nie jej upiorność.
Weszła mi do głowy, wydrapała się w niej, wyszarpała, wypaliła w mózgu. Były fragmenty, kiedy myślałam, że nie dam rady, a mam za sobą „Archipelag Gułag” Sołżenicyna, „Wszystko płynie” Grossmana i wiele innych dzieł. Z pewnością o niej nie zapomnę. W ocenie wahałam się między 9 a 10, ale jednak 10.
Fascynujący pomysł na książkę, a jednak dużo w niej obrzydliwości, które sprawiłyby mi teraz kłopot z lekturą.
OdpowiedzUsuńMyślę, że wielu osobom nie podejdzie z tego powodu. Sporo odpadło po parunastu stronach, część utknęła w okolicach połowy. Te fizjologiczne szczegóły to było jedynie preludium, więc może i dobrze, że zniechęciły tych czytelników.
UsuńZ jednej strony jestem ciekawa formy, z drugiej mam taką obawę, że odrzuci mnie nie tyle opowiadanie historii od końca, co te wszystkie wstawki fizjologiczno-erotyczne. Jak sądzisz, bez tego książka coś straciłaby ze swojej "mocy"? Może głupie pytanie, ale zastanawia mnie to czy trzeba aż tak dosłownie wszystko przedstawiać.
OdpowiedzUsuńTych fragmentów nie ma jakoś dużo, ale mnie uderzyły, więc zwróciłam uwagę. I może, nie wiem, to takie przygotowanie do dalszej części? Swego rodzaju trening dla umysłu? W pierwszej połowie zwracasz uwagę na formę, a w drugiej na treść (przerażającą). Nie namawiam na siłę, bo ta książka robi w głowie hałas. Ale już dawno nie dałam niczemu 10.
UsuńTak, to jest dość prawdopodobna hipoteza. No nic, na razie nie zamierzam sięgać, ale nie wykluczam, że kiedyś jednak zmienię zdanie. Fakt, że oceniłaś ją tak wysoko daje do myślenia i zachęca, żeby jednak wyjść ze słynnej strefy komfortu.
UsuńJeśli kiedyś zmienisz zdanie, będę bardzo ciekawa opinii :) Dla mnie to było coś niesamowitego, jednocześnie potwornego i genialnego. Coś, co warto mieć na półce.
UsuńPomysł z pewnością świetny, ale coś czuję, że to nie lektura dla mnie :)
OdpowiedzUsuńMoże tak być, więc nie zachęcam na siłę :)
Usuń